- Chociaż jest to tylko anegdota, sama w sobie śmieszna, ale pokazująca jak ukształtowano świadomość tych ludzi. Ci ludzie w dniu wyborów w 2007 r., tak jak zwykle tego nie robili, szli do wyborów. Szli, bo byli przekonani, że wolność jest im zabierana nawet na poziomie programu satyrycznego dla kilku czy kilkunastu tysięcy ludzi. Tak można ludzi oszukiwać. Tak można ludziom wmawiać, że jest zupełnie inaczej, niż jest
– mówił w Legnicy Jarosław Kaczyński.
Wyborcza: politycy PiS boją się o tym mówić! Nawet ministrowie!
"Gazeta Wyborcza", która zasugerowała, że anegdota może być zmyślona, postanowiła stworzyć kuriozalne wrażenie, że politycy PiS boja się o tym mówić, by nie narazić się prezesowi. O sprawę zapytano kilku byłych i obecnych ministrów, w tym Jadwigę Emilewicz i Szymona Szynkowskiego vel Sęka. „Poznańscy politycy PiS albo nie odpisują na SMS, albo zarzekają się, że tej historii nie znają” – budowała atmosferę grozy.
- A może politycy PiS boją się wypowiadać pod nazwiskiem? Kolejnych pytamy zatem nieoficjalnie, gwarantując anonimowość. Nie pomaga - nawet nieoficjalnie politycy PiS mają problem, by wytłumaczyć tę anegdotę
– pisze redaktor Tomasz Cylka.
Smoleń, Peja, Reiss i atmosfera grozy
Portal Niezalezna.pl jest mało strachliwy, więc zdecydowaliśmy się ujawnić tę mrożącą krew w żyłach prawdę. „Ósmy Dzień Tygodnia” – tak nazywał się program Piotra Lisiewicza w lokalnej Wielkopolskiej Telewizji Kablowej (WTK). - To był czas, gdy głośne były happeningi Akcji Alternatywnej Naszość, miałem słynną sprawę pod zarzutem, iż wprowadziłem policjanta w błąd, informując, że nazywam się Włodzimierz Iljicz Lenin. Telewizja postanowiła, że chce, bym robił sobie jaja także u nich. Zgodziłem się, pod warunkiem, że bez cenzury. Z tego co wiem, to duże zdenerwowanie na mieście wywołały odcinki, w których robiliśmy sobie jaja z Jana Kulczyka czy prezydenta Ryszarda Grobelnego z PO. Występowali u mnie Bohdan Smoleń, Rychu Peja, Piotr Reiss, Małgorzata Ostrowska z Lombardu, Rafał Piechota z kabaretu Afera czy Żarówa, znany kibic Lecha – wspomina Lisiewicz.
Jak historia ta ujrzała światło dzienne? - Opisałem tę anegdotę w mojej rubryce „Zyziu na koniu Hyziu” w "Gazecie Polskiej", stąd zapewne pamięta ją Jarosław Kaczyński. Telewizja WTK nie była aż tak mała, choć nieporównywalnie mniejsza niż dziś, redakcja mieściła się jeszcze w niedużych pomieszczeniach na Grunwaldzie, ale słowo „kablowa” w nazwie zapewne mogło w ustach kogoś, kto nie jest z Poznania, robić wrażenie że jest to „osiedlowe” przedsięwzięcie – wyjaśnia Piotr Lisiewicz.