Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Rzecznik Praw Dziecka zaskoczyła wszystkich dziwacznym porównaniem. Wołodźko: Niebezpieczna gra tożsamością

Żyjemy na wulkanie. W geopolitycznym tyglu wrze. Bezpieczeństwo Polski to nie tylko kwestia zbrojeń. To pytanie o spójność społeczną i o to, czy młode pokolenie będzie w ogóle miało odwagę bronić Polski. W kulturze narcyzmu i obyczajowych eksperymentów, agresywnie wspieranych zarówno przez media głównego nurtu, jak i lewicowo-liberalnych polityków, pewne pytania stają się niewygodne. I konieczne – pisze na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” Krzysztof Wołodźko

szkoła - klasa - dzieci
szkoła - klasa - dzieci
Mikhail Nilov - Pexels

Sejm X kadencji wybrał na rzecznika praw dziecka Monikę Horną-Cieślak. Lewicowa aktywistka, adwokat została wybrana wspólnym głosem lewicy i liberałów. Podobno liczy na dobrą współpracę z Donaldem Tuskiem, co oznacza, że doskonale zdaje sobie sprawę, wokół kogo kręci się ten „demokratyczny” dwór nowej koalicji. Monika Horna-Cieślak jest zwolenniczką „tęczowych piątków” w szkole, co jednoznacznie wskazuje na jej ideowo-polityczne zapatrywania. Przy okazji uderzyła mnie jej kuriozalna wypowiedź w poniedziałek na przesłuchaniu przed jedną z sejmowych komisji. Pani adwokat powiedziała, że „będzie wspierać »tęczowe piątki« tak jak święto zmarłych, które organizują dzieci katolickie”.

Święto zmarłych nie istnieje

Nowa RPD chciała zapewne przedstawić się jako osoba, która w swoim życzliwym symetryzmie zaakceptuje nawet „religijne zabobony”, ale przy okazji wykazała się kompletną ignorancją. Po pierwsze, Kościół zna uroczystość Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny. Wszystkich Świętych przypomina o Kościele zbawionych i o tym, że w życiu doczesnym Kościół pielgrzymuje ku swoim ostatecznym przeznaczeniom. Zaduszki to czas modlitwy za dusze czyśćcowe. Oczywiście w polskiej tradycji te dwa dni wierzącym i niewierzącym pomagają odnowić rodzinne więzi, zakorzenić je we wspólnej pamięci i powszechnym obyczaju. 

Święto zmarłych nie istnieje, chyba że w postkomunistycznej nomenklaturze. Być może pani rzecznik chodziło o Halloween. Ale tej zabawy, przyniesionej do nas z Zachodu jako popkulturowy trend, nie organizują z pewnością dzieci wywodzące się z wierzących i praktykujących domów. Pani Horna-Cieślak słyszy zatem, że gdzieś dzwoni, ale nie wie, w którym kościele. I zapewne kompletnie jej to tak naprawdę nie interesuje.

Ruch LGBTQ+ nigdy nie ma dość

Istotniejsze jest co innego. Widać wyraźnie, że lewicowo-liberalna koalicja otworzy szeroko furtkę do polskiej szkoły seksualnym mniejszościom. Tak się bowiem przyjęło ostatnio w ramach demokracji, że to radykalne mniejszości mają prawo, a wręcz obowiązek, meblować głowę większości. I nie chodzi już o klasyczny feminizm (oskarżany przez lewicowych radykałów o transfobiczność itp.) czy gwarancję pewnych przywilejów dla osób LGBTQ+, lecz coraz mocniejszą promocję ruchu trans i multipłciowości. Opartą na przekonaniu, że także dzieci mają niemal nieskrępowane prawo do tranzycji, czyli zmiany płci. Nawet jeśli w przyszłości miałyby żałować swojego wyboru, uznać go za pochopny, niedojrzały, unieszczęśliwiający, prowadzący do autodestrukcji. 

Widać dobrze po kierunku rozwoju całego ruchu LGBTQ+, że nigdy nie ma dość. Ciągle mu mało rewolucyjnych zdobyczy i nieustannie przesuwa granice tego, co dopuszczalne jako nowa norma. Tęczowi rewolucjoniści przekonują, że to droga do szczęścia jednostek i ludzkości. W rzeczywistości zmierzamy do społeczeństwa zatomizowanego i wykorzenionego (na takim najlepiej pożywi się również agresywny kapitalizm). Takiego, w którym ego jednostki nie napotka na niemal żadne bariery psychospołeczne, bo mogłyby one powodować dyskomfort, poczucie krzywdy, wykluczenia itd., itp. Chyba że będą to bariery narzucone przez lewicę. Choć i to jest iluzją, bo znaczne bariery dla ludzkiego ego stwarza choćby konieczność pracy zarobkowej. Większość dzieci i nastolatków wkrótce boleśnie się o tym przekona. Tym bardziej że niemała część młodych Polek i Polaków łudzi się niebezpiecznie, że zostanie słynnymi influencerami i youtuberami. 

Osoba, która ma dość Wigilii

Nie atakuję dzieci i nie oskarżam ich. To dorośli tworzą otoczenie i wzorce społeczne, pośród których żyją. To dorośli, w imię swoich przekonań, iluzji, zysków chcą zarobić na podkręcanej w każdym pokoleniu coraz mocniej obyczajowej rewolucji. To właśnie dorośli – szczególnie środowiska lewicowo-liberalne – świadomie promują kulturę społecznego wykorzenienia i atomizacji. Liberalne media nieledwie programują wyalienowane roczniki 40 minus, które myślą np., że jeśli odizolują się od swoich niedoskonałych rodzin, to będą szczęśliwsze. 

Przesada? Kilka dni temu „Wysokie Obcasy” („Gazeta Wyborcza”) opublikowały tzw. list od czytelniczki. Ponadtrzydziestoletnia „osoba publikująca” pisze: „Dosyć mam tej hipokryzji. Rodzice na co dzień praktycznie żyją obok siebie. Wiem, bo mama i tata często dzwonią i skarżą się jedno na drugiego. A w święta? Idealna rodzinka. Przy siostrach, ciotkach i znajomych z dzióbków sobie spijają, jakby dopiero się poznali”. I dalej: „Choć mama wie, że nie chodzimy do kościoła, obowiązkowo musimy wszyscy pójść na pasterkę. Nie chcę kolejny raz bezproduktywnie siedzieć prawie dwie godziny, być zmuszana do wąchania perfum, które miejscowe damy wylewają na siebie litrami, a na to nakłada się odór alkoholu wypitego przy wigilijnej kolacji. Wolę w tym czasie kochać się i zobaczyć kolejny odcinek ulubionego serialu. Czy to zbrodnia? Nie chcę jeść na komendę, koniecznie spróbować wszystkich potraw, udawać, że lubię śpiewać kolędy”. 

Z wyobcowania czynią cnotę

List ten to przykład utopijnej wizji samotniczej szczęśliwości. Gdyby traktować je jako jednostkowe wyznanie wiary, nie byłoby w tym nic złego. Ludzie bywają samotnikami, najlepiej czują się ze sobą albo w bardzo małym gronie zaufanych osób. Problem polega na tym, że opiniotwórcze, lewicowo-liberalne media czynią ze społecznej atomizacji cnotę. A równocześnie podważają sens wszelkich rodzinnych relacji, na podstawie z pozoru bardzo atrakcyjnej przesłanki: więzi rodzinne są niedoskonałe i nie w pełni satysfakcjonujące. 

Problem w tym, że w ten sposób nakręca się spiralę alienacji. Nieco starsi pokazują znacznie młodszym świat, w którym liczy się tylko schowane w małej skorupie wielkie ego. Ludzie nie są w stanie zaakceptować nawet tego, że ich najbliżsi nie są doskonali. Co pozostaje? Narcystyczne poszukiwanie miniśrodowisk, w których wszyscy będą się wzajemnie klepali po ramionach. To się nazywa sekta. Choć dziś, jak się zdaje, nawet to byłoby za dużo dla ludzi, którzy przesiąkli kulturą narcyzmu. Pozostaje tylko gombrowiczowskie: „Poniedziałek – ja, wtorek – ja, środa – ja, czwartek – ja”. Tylko że nie ma już w sobie nic z artystycznej kreacji i prowokacji. 

Lewacka utopia i realne wyzwania

To wszystko byłoby być może do przyjęcia, gdyby na horyzoncie nie czaiły się naprawdę wielkie wyzwania. Dzieci i młodzież staną się młodymi dorosłymi. Nie wiemy, w jak niebezpiecznych czasach. Czy będą zdolni do samoorganizacji, współpracy, samopomocy i oporu, gdy przyjdzie prawdziwe zagrożenie? Czy nie załamią się pod ciężarem wyzwań, dalece przewyższających wszystko, co sprawia dyskomfort „płatkom śniegu”? 

To nie są pytania złośliwe ani potępiające tych młodszych. To pytania o to, czy ludzie kreujący lewicowo-liberalną inżynierię społeczną zdają sobie sprawę z mniej oczywistych reperkusji swoich doktryn. Tym bardziej że dziś przeszkadza im nawet – jako zbyt restrykcyjna – „ocena z wychowania” na szkolnym świadectwie.

Oglądaj TV Republika na YouTube

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#wybory 2023 #rzecznik praw dziecka #Sejm #lewica #Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Wołodźko