W Parlamencie Europejskim przyjęte zostały nowe, niekorzystne dla polskich firm przepisy dotyczące wysłania pracowników za granicę. Polskie firmy świadczące usługi za granicą będą musiały wynagradzać pracowników według stawek obowiązujących w krajach, w których pracują, a nie według stawek obowiązujących w Polsce. Dla polskich przedsiębiorców oznacza to wyższe koszty prowadzenia działalności.
W tej sprawie zderzyły się dwa tradycyjne punkty widzenia. Konserwatyści uznali, że zwiększanie obciążeń i kosztów pracy osłabia przedsiębiorstwa i może prowadzić do zamykania biznesów, byli więc przeciw, socjaliści stwierdzili, że rozwiązanie jest dobre i byli za. Europosłowie z PiS byli przeciwko, z SLD – za. Ale najciekawsze stanowisko w sprawie tej rezolucji zaproponowali eurodeputowani PO i PSL. W większości byli za, a nawet przeciw. Zagłosowali bowiem zgodnie z założeniami swoich niemieckich przyjaciół z Europejskiej Partii Ludowej przeciwko polskim przedsiębiorcom, ale zaraz po głosowaniu pobiegli do dziennikarzy poinformować, że to albo przez pomyłkę, albo w wyniku bałaganu, bo jak powiedziała jedna z europosłanek, „posłowie nie wiedzieli, za czym głosują”.
Głosowanie pokazało, jak trudnym zajęciem jest zasiadanie w Parlamencie Europejskim. Zwłaszcza gdy spojrzy się na materiały wyborcze z kampanii przed trwającą obecnie kadencją tego europejskiego ciała. W jej trakcie poznaliśmy całą serię powodów, dla których powinniśmy głosować na tych, a nie innych ludzi. Janusz Lewandowski (głosował za, ale tak naprawdę chciał głosować przeciwko) w swojej kampanii mówił tak: „Znam ludzi, mechanizmy, recepty na sukces”. Adam Szejnfeld (głosował za dyrektywą, ale tak naprawdę chciał głosować przeciw) odkrył w kampanii, że „nie wszystkie ważne sprawy załatwia się w Poznaniu” i że „będzie dbał o nie również w Brukseli”. Zgodnie z wieloletnią tradycją swojego środowiska politycznego, były wiceminister gospodarki zajął się utrudnianiem pracy polskich przedsiębiorców w wypadku dyrektywy o pracownikach delegowanych właśnie w Brukseli. Jednak najciekawszą deklarację wyborczą pod kątem tego głosowania złożyła w kampanii do Europarlamentu pani poseł Jazłowiecka (PO). W jej spocie wyborczym była komisarz unijna Danuta Huebner powiedziała, że „jeśli uda się nam cokolwiek w sprawie dyrektywy delegowania pracowników, będzie to zasługa Danusi Jazłowieckiej”. Nic osiągnąć się nie udało. Dyrektywa została przyjęta w kształcie niekorzystnym dla polskich firm. Pani Jazłowiecka przynajmniej oddała głos w sposób klarowny – była przeciwko.
Jednak kuriozalne tłumaczenia grupy posłów, kręcących w sprawie tego głosowania, pozostawiają bardzo wąskie pole do interpretacji ich działań w Parlamencie Europejskim. Albo nie wiedzą, za czym głosują, a to oznacza, że są skrajnie niekompetentni i nie powinni wykonywać mandatu, albo wiedzą, za czym głosują, tylko są skrajnie nieuczciwi, próbując wkręcić nas wszystkich, że ich kolejne głosowania ręka w rękę z niemiecką większością to nie konsekwentnie realizowana polityka, lecz zwykły wypadek przy pracy.