Wałęsa stwierdził, iż obawia się, że jesienne wybory parlamentarne "nie będą uczciwe". Dorzucił do tego - a jakże - dość specyficzną "skromność".
- Musimy się przygotować na najgorsze scenariusze. Uważam, że grozi nam wojna domowa – ci ludzie są do tego zdolni. Już w moich czasach próbowali, ale byłem tak silny, że ich rozwaliłem - stwierdził Wałęsa.
Jeśli będą poniżać ludzi, nie słuchać narodu, pomiatać nami – tak to się skończy. PiS zmusi Polaków do wyjścia na ulicę. Będziemy tak bezradni, jako społeczeństwo, że nie pozostanie nic innego niż chwycić za bruk. Mówię o tym od dawna, co niektórym się nie podoba, ale taka jest prawda.
– dodał były prezydent.
Słowa o "wyjściu na ulicę" w wykonaniu Wałęsy nie są pierwszyzną, ale stwierdzenie o "chwytaniu za bruk" jest już skrajnie niebezpieczne. Wygląda na to, że były prezydent bierze pod uwagę zamieszki: do czego mogą one doprowadzić, widzimy obecnie w zmagającej się z nielegalną migracją Francji. Demolka, podpalenia, ofiary - o tym mówi Wałęsa?
Wałęsa odniósł się także do słynnego przemówienia na marszu Donalda Tuska. Publika przerwała mu wystąpienie, krzycząc "idziemy", gdyż były prezydent opowiadał za długo i głównie o sobie oraz swoich "osiągnięciach". Teraz stwierdził, że... nie wszystko zdążył powiedzieć.
Mówiłem: „ja, ja”, ale chciałem w ten sposób odnieść się do rzeczy, które mogą się zdarzyć albo zdarzyły. Oni odebrali to inaczej, uważali, że robię z siebie bohatera. To nieprawda, ale tak myśli współczesne pokolenie. Rozwiązuje problemy, ale nie myśli, jak do nich doszło. Usuwają skutki, ale nie usuwają przyczyn.
– stwierdził Wałęsa.
Po czym z tylko sobie znaną skromnością dodał: - Tłum krzyczał: „Idziemy!”, bo było duszno. Przecież później dostałem brawa większe od Tuska. Co pan tego nie słyszał?