Opozycja nie marnuje żadnej okazji, na polityczne „show”, a brak programu, który mógłby stać się niepotrzebnym balastem, stara się zastąpić grą na emocjach. Oczywiście negatywnych, bo one się najlepiej sprzedają w mediach. Na topie „antypisu” pojawił się zatem problem rzekomej nielegalnej inwigilacji senatora PO Krzysztofa Brejzy, sympatyzującego z PO mec. Romana Giertycha oraz prok. Ewy Wrzosek. Senacka większość powołała już swoją spec-komisję w tej sprawie, a kolejna powstanie być może w PE – obie bez realnych kompetencji i możliwości. Niewątpliwie czeka nas ciekawy „przednówek” kolejnej kampanii wyborczej.
Senat powołał w środę „Komisję Nadzwyczajną ds. wyjaśnienia przypadków nielegalnej inwigilacji, ich wpływu na wybory parlamentarne w 2019 r. oraz reformy służb specjalnych”. Na jej przewodniczącego wybrany został senator KO Marcin Bosacki, który przed głosowaniem w tej sprawie przekonywał, że wyjaśnienie kwestii używania Pegasusa przez polskie służby jest obowiązkiem Senatu. W obliczu braku poparcia ze strony sejmowej większości, powołanie senackiej komisji zapowiadał już w grudniu lider PO Donald Tusk.
Wszystko wskazuje na to, że powołanie senackiej komisji będzie początkiem bicia politycznej piany, a jej posiedzenia, biorąc pod uwagę kalendarz wyborczy, skończą się pod koniec kadencji parlamentu. Mimo, że konkluzje i wnioski płynące z jej prac nie mogą być wiarygodne ze względów czysto formalnych, ani nie będą rodzić żadnych konsekwencji prawnych (choćby z uwagi na to, że nie posiada ona umocowania do przeprowadzania dowodów z zeznań świadków i zapewne nie będzie mogła legalnie wejść w posiadanie informacji o charakterze tajnym), opublikowanie raportu w przeddzień kampanii wyborczej może odnieść pożądany przez opozycję skutek.
„Ta komisja nie ma żadnych uprawnień, tym bardziej, że nadzór nad służbami sprawuje Sejm. Przypisywanie sobie prawa do badania jakiejkolwiek działalności służb przez Senat jest czystą uzurpacją” – mówi nam były marszałek Senatu, obecnie senator (PiS) Stanisław Karczewski.
Polityk przyznał, że wobec faktu, iż powołana w Senacie komisja nie będzie mogła de facto wzywać i przesłuchiwać świadków pod rygorem odpowiedzialności karnej, jej ew. konkluzje i wnioski końcowe z prawno-karnego punktu widzenia nie będą miały żadnej wiarygodności.
Tym bardziej, że senator Bosacki [Marcin-red.] w swoim środowym wystąpieniu zawarł już napisane wcześniej tezy do wniosków z posiedzeń tej komisji, sugerując, że już wie to, co się miało jakoby wydarzyć w 2019 roku i wcześniej
– podkreślił Karczewski.
Zapowiedź powołania kolejnej komisji śledczej do zbadania wykorzystywania w Polsce Pegasusa – tym razem w Parlamencie Europejskim – padła w czwartek z ust przewodniczącego partii Polska 2050 Michała Kobosko, który m.in. w towarzystwie byłej europoseł PO (obecnie Polski 2050) Róży Thun poinformował, że w środę posłowie z frakcji Renew Europe złożyli wniosek w tej sprawie. „O jej powołanie gorąco zabiegają również posłanki z Węgier. Liczymy na poparcie Grupy Europejskiej Partii Ludowej (EPP), Grupy Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów (S&D), Zielonych z Wolnego Przymierza Europejskiego” – przekazała Róża Thun.
To ważny dzień dla demokracji europejskiej. Chciałbym podziękować koleżankom i kolegom z Renew Europe za tę inicjatywę. Dziękuje także Róży Thun za jej pracę i to, że przekonała Renew Europe o potrzebie powołania takiej komisji
- mówił Michał Kobosko.
Zgodnie z Regulaminem Parlamentu Europejskiego komisja śledcza może zostać powołana do „zbadania zarzutów naruszenia lub niewłaściwego administrowania w stosowaniu prawa Unii przez instytucje lub organy Unii, administrację publiczną jednego z państw członkowskich albo osoby upoważnione przez prawo Unii do jego stosowania”. W przypadku gdy zarzuty „wskazują na możliwą odpowiedzialność instytucji lub organu państwa członkowskiego”, komisja może się zwrócić się do krajowego parlamentu (a więc do polskiego Sejmu – nie do Senatu) o „współpracę w śledztwie”. Może również przedłożyć PE projekt zalecenia dla władz lub instytucji państwa członkowskiego i wnioskować do Parlamentu o przeprowadzenie debaty nad sprawozdaniem.
Regulamin PE (Artykuł 208: Komisje śledcze) TUTAJ
Z zapisów Regulaminu wynika więc, że komisja śledcza ws. Pegasusa (o ile zostanie powołana) może być jedynie kolejnym politycznym środkiem nacisku na nielubiany przez brukselskie elity polski rząd. Wyłącznie politycznym, bo żadnych realnych kompetencji oraz instrumentów prawnych nie posiada, co potwierdza w rozmowie z Niezalezna.pl ekspert prawa międzynarodowego prof. Genowefa Grabowska.
Odnosząc się do zapowiedzi powołania komisji śledczej ws. stosowania w Polsce Pegasusa, nasza rozmówczyni przypomniała prace podobnej komisji PE powołanej w 2007 r., zajmującej się więzieniami CIA dla podejrzanych o terroryzm, działającymi poza USA, w tym (jak twierdzono) m.in. w Polsce. Ówczesny polski rząd oficjalnie zaprzeczał oskarżeniom w tej sprawie, utrzymując klauzulę „ściśle tajne” na informacje z nią związane, co sprawiło, że komisja nie miała dostępu do żadnych materiałów źródłowych. – Niektóre państwa wpuszczały tych posłów (do PE, członków komisji-red.), inne nie. To będzie komisja, która będzie komisją parlamentu, a posłowie mogą sobie wymyślać i realizować wszystko – powiedziała.
Tylko i wyłącznie od państw członkowskich (objętych działaniami komisji) zależy czy traktują ją poważnie, czy nie. Taka komisja musiałaby uzasadnić potrzebę prowadzenia swoich prac państwu członkowskiemu i to państwo może taką komisję do siebie wpuścić i udzielić informacji, ale nie musi
– dodała.
Przyznała, że komisja PE dot. używania Pegasusa, jeśli powstanie, nie będzie miała podstaw prawnych do prowadzenia postępowania dowodowego, bo – jak stwierdziła – posłowie mogliby wówczas „wymyślać dowolne problemy i przeszkadzać państwom członkowskim w funkcjonowaniu urzędów i instytucji państwowych”. - Taka komisja absolutnie nie będzie miała prawa wzywać kogokolwiek do składania zeznań. Może jedynie prosić i ubiegać się o udostępnienie materiałów dowodowych przez państwo członkowskie – podkreśliła prof. Grabowska.
W tej szczególnej sytuacji, bo związanej przecież z pracą operacyjną służb specjalnych, trudno się więc spodziewać ujawnienia przez polskie władze jakichkolwiek informacji na forum PE. Bez względu na stan faktyczny (kto, kogo, dlaczego, czy i w jaki sposób inwigilował), byłby to przysłowiowy „strzał w stopę”, a jak podkreślają służby i przedstawiciele polskiego rządu, każdorazowo w takich sytuacjach prowadzenie czynności operacyjnych odbywa się za zgodą i pod nadzorem niezawisłego sądu.
Niezależnie od zeznań ew. świadków obu komisji, które w gruncie rzeczy można będzie określić mianem niewiążących prawnie oświadczeń (bo składanych bez rygoru odpowiedzialności karnej), senaccy i brukselscy śledczy będą musieli ustalić, czy faktycznie w Polsce dochodziło do nielegalnej inwigilacji Pegasusem oraz kto, kogo, kiedy i dlaczego inwigilował. Bez dostępu do oficjalnych źródeł w służbach, sądach i prokuraturze, kwestie te nie będą możliwe do ustalenia, a samo stwierdzenie (choć z technicznego punktu widzenia wydaje się ono nieprawdopodobne), że ktoś za pomocą tego właśnie oprogramowania był szpiegowany, nie rozstrzygnie kto za tą inwigilację jest odpowiedzialny.
Ekspert w zakresie cyberbezpieczeństwa, wykładowca akademicki i autor książki „Cyberwojna – Wojna bez amunicji?” dr Piotr Łuczuk, podkreśla w rozmowie z Niezalezna.pl, że „trudno jest jednoznacznie stwierdzić, jakie ślady pozostawia Pegasus w urządzeniach, nie wchodząc w szczegóły czysto techniczne”. – Dlatego bardzo łatwo jest powiedzieć, że Pegasus nie zostawia żadnych śladów, jak i próbować przekonywać, że jakieś ślady jednak zostawia – zauważa. - Pewne jest to, że do minimum ograniczono możliwość ujawnienia, bądź wykrycia aktywności tego oprogramowania w urządzeniu – dodaje.
Zdaniem naszego rozmówcy, konieczna w tym wypadku byłaby analiza urządzeń w stosunku do których istnieje podejrzenie, że zostały zaatakowane. – Powinno się te urządzenia udostępnić ekspertom od cyberbezpieczeństwa i wykrywania oprogramowania szpiegującego itd. i dopiero taka analiza z kilku niezależnych ośrodków mogłaby dać jakieś miarodajne i wiarygodne dowody - przekonuje ekspert.
Warto tu nadmienić, ze zarówno Krzysztof Brejza, jaki Roman Giertych, którzy twierdzą, że padli ofiarą „nielegalnych działań służb specjalnych” zadeklarowali, że nie zamierzają udostępnić prokuraturze swoich smartfonów.
Dr Łuczuk przypomniał, że zagrożenia związane z inwigilacją nie są obce nawet taki ludziom, jak m.in. Mark Zuckerberg (założycieli i właściciel Facebooka), który w swoim laptopie zakleił plastrem kamerę. – To było pokłosie słynnej afery dot. właśnie inwigilacji, nagłośnionej przez Edwarda Snowdena, który ostatecznie uciekł do Rosji. On nagłośnił program Prism [tajny amerykański program szpiegowski, realizowany przez National Security Agency (NSA) -red.], który dawał możliwość śledzenia ruchu użytkowników w internecie, czy jak dzisiaj mówimy – inwigilacji – wyjaśnia ekspert.
Pegasus, to jest tylko kolejne oprogramowanie, wykorzystywane w dużym stopniu przez rządy na całym świecie do zwalczania zorganizowanej przestępczości w cyberprzestrzeni. To jest narzędzie stworzone po to, żeby właśnie w pewien sposób można było śledzić ruch w sieci, w smartfonach, w urządzeniach mobilnych i komputerach
– tłumaczy i wskazuje na bardzo prozaiczny, ale często niezauważany przez użytkowników fakt - Nawet bez Pegasusa, w naszych smartfonach jest dyktafon, który może nagrywać cały czas to co się dzieje w naszym otoczeniu, przy użyciu jakiegokolwiek oprogramowania – podkreśla.
Jeżeli mówimy o sytuacji w której wszystko odbywa się w ramach prawa, a oprogramowanie jest wykorzystywane zgodnie ze swoim przeznaczeniem, w oparciu o uzasadnione podejrzenia popełnienia przestępstwa, czy w toku śledztw i wykorzystywane jest przez służby w celu przeciwdziałania przestępczości, zwłaszcza w cyberprzestrzeni, to tutaj uważam, że musimy jako społeczeństwo mieć narzędzia, dzięki którym będziemy mogli dotrzymać kroku cyberprzestępcom
– przekonuje ekspert.
Odnosząc się do kwestii ew. śladów, które oprogramowanie Pegasus może zostawiać w urządzeniach, dr Łuczuk wskazał, że „jego twórcom zależało na tym, żeby jak najtrudniej było ustalić wszelkie sieci powiązań między podmiotami zamawiającymi i twórcami tego oprogramowania”. – Jest mało prawdopodobne, że w tej sytuacji zostawialiby oni „boczne furtki”, dzięki którym można by było namierzyć oprogramowania działające w tle – ocenił.
W jego opinii, dobrej klasy oprogramowanie szpiegujące „jest w stanie osiągać najbardziej optymalne efekty wtedy, kiedy pozostaje niezauważone tygodniami, czy nawet latami”, pozwalając na gromadzenie dużej ilości danych.
- Jeżeli założymy, że informacje pojawiające się w branżowych serwisach, mówiące, że Pegasus nie zostawia śladów swojego użytkowania, to w zasadzie nie można będzie udowodnić w prosty sposób, czy dana osoba była poddawana inwigilacji i w jakich okolicznościach i w jakim okresie czasu miało to miejsce
– wskazuje.
Zdaniem dr. Łuczuka, w przypadku tak złożonego oprogramowania, „szanse na ustalenie śladów działalności Pegasusa, chociażby w smartfonach są znikome” i nawet w przypadku, gdyby udało się stwierdzić, że jakieś urządzenie było szpiegowane przy pomocy Pegasusa, to „bardzo trudno będzie udowodnić kto stał za jego instalacją w konkretnym telefonie”, ponieważ oprogramowanie to kupiły już rządy wielu państw.
Jedno wydaje się więc pewne - obrady obu (z prawnego punktu widzenia) „bezpłodnych” komisji dostarczą publiczności wielu emocji, w myśl starej zasady, że „lepiej króliczka gonić, niż go złapać”, a „przednówek” kolejnej kampanii wyborczej zapowiada się niezwykle ciekawie.