To może być wyraźny regres w gospodarce, ogromny spadek dochodów budżetu państwa i poważna groźba zastoju, stagnacji gospodarczej – tak skutki serii podwyżek cen energii ocenił w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie” analityk gospodarczy Janusz Szewczak. Oceniając proponowany przez rząd bon energetyczny, który miałby łagodząco wpłynąć na budżety domowe najmniej zarabiających Polaków, nasz rozmówca stwierdził, że jest to „działanie iluzoryczne”, które ma być jedynie „alibi” dla rządzących.
Począwszy od lipca br., częściowo odmrożone zostały ceny energii elektrycznej. Maksymalna cena wzrosła z 412 zł za 1 MWh do 500 zł. Zniesione też zostały limity zużycia dla gospodarstw domowych (w tym osób z niepełnosprawnościami oraz dla rodzin z Kartą Dużej Rodziny), do których poziomu cena za prąd mogła być niższa. Dla samorządów, małych i średnich firm oraz podmiotów użyteczności publicznej maksymalna cena za energię elektryczną będzie obecnie wynosiła 693 zł za MWh.
Podwyżki dotyczą też cen gazu. W tym przypadku, według wyliczeń Urzędu Regulacji Energetyki, przeciętne gospodarstwo domowe kupujące ten surowiec od PGNiG zapłaci ok. 20 proc. więcej niż dotychczas. Szpitale, domy pomocy społecznej oraz placówki opiekuńcze i edukacji publicznej, które dotychczas płaciły 200,17 zł za 1 MWh, obecnie będą płaciły 239 zł. Wzrosły również opłaty dystrybucyjne, uzależnione od lokalizacji odbiorcy.
Dla gospodarstw domowych, które osiągają najniższe dochody, przewidziano w ramach częściowej rekompensaty bon energetyczny (od 300 do 1200 zł), który będzie stanowił świadczenie jednorazowe dla – jak szacuje rząd – 3,5 mln osób. Jednak kryteria jego przyznawania i ustawowe terminy wskazują, że pomoc ta nie do wszystkich potrzebujących dotrze.
Wnioski o jego przyznanie można składać od 1 sierpnia do 30 września 2024 r., ale dwumiesięczny termin nie wszystkim może wystarczyć na dopełnienie urzędowej procedury i prawdopodobnie na to po cichu liczą ustawodawcy.
W procedurze przyznawania bonu istotne jest kryterium dochodowe. Aby uzyskać świadczenie, wnioskodawcy nie mogą zarabiać więcej niż 2500 zł na osobę w gospodarstwie jednoosobowym lub 1700 zł na osobę w wieloosobowym. Dla jednoosobowego gospodarstwa domowego bon będzie opiewał na 300 zł, natomiast dla gospodarstwa 2–3-osobowego to 400 zł. Przy czterech do pięciu osób świadczenie wyniesie 500 zł, a powyżej sześciu osób – 600 zł.
Kiedy przyjrzeć się szczegółom, okazuje się jednak, że na przykład rodzina składająca się z dwojga pracujących rodziców zarabiających nieco powyżej płacy minimalnej oraz dwójki dzieci bonu już nie dostanie.
O komentarz dotyczący podwyżek cen energii „Gazeta Polska Codziennie” poprosiła analityka gospodarczego Janusza Szewczaka.
Od początku lipca ceny energii poszły zdecydowanie w górę. Kilka miesięcy temu minister klimatu uspokajała, że podwyżki cen energii elektrycznej dla gospodarstw domowych będą oscylowały w granicach +30 zł miesięcznie, ale okazało się, że realnie wzrosły o ok. 30–40 proc. Jak Pana zdaniem te podwyżki wpłyną na budżety domowe Polaków?
Janusz Szewczak: Wpłyną wyjątkowo źle i problem jest w tym, że to prawdopodobnie nie ostatnia podwyżka. Zapowiadane są kolejne i to jest w tej sytuacji dramat, bo podwyżki cen prądu właściwie wpływają na wszystko. Przede wszystkim wpływają na konkurencyjność gospodarki danego państwa. Krótko mówiąc, kto ma tanią energię, ten jest na rynku europejskim, światowym, bardziej konkurencyjny, więcej sprzedaje i więcej zarabia. A kto ma droższą energię elektryczną, to nie tylko zmusza własnych obywateli do drakońskich oszczędności, ale również przegrywa walkę konkurencyjną, czyli dopływ pieniędzy do budżetu państwa, a pośrednio również do budżetów domowych. Kolejną bardzo istotną kwestią jest groźba bankructw dla małych podmiotów gospodarczych, bo wszystkie tego typu podmioty, jak jednoosobowe firmy, które korzystają z energii elektrycznej, jak małe piekarnie, pizzernie czy pralnie, przy dużych podwyżkach cen energii po prostu zbankrutują. Albo podyktują takie ceny, których nie zaakceptują konsumenci. Każda podwyżka cen energii jest więc niezwykle niebezpiecznym narzędziem o wielkim znaczeniu, bo ona z reguły hamuje rozwój gospodarczy, a na pewno go nie wzmacnia.
Dlaczego zatem rząd zdecydował się na taki ruch?
Z jednej strony zrezygnowano z osłon, z tarcz, z drugiej strony nie ma inwestycji w tę energię, która mogłaby być tańsza, czyli np. w energię atomową. To jest bardzo zastanawiające. Być może chodzi o osłabienie naszej konkurencyjności na rynkach światowych? A może o realizację jakichś bardzo ideologicznych założeń, czyli pójście
całkowite w kierunku Zielonego Ładu? Pamiętajmy przy tym, że z tego punktu widzenia idealne rozwiązanie dla klimatu byłoby takie, gdyby ludzie w ogóle nie korzystali z dóbr cywilizacyjnych i takich osiągnięć, jakim jest energia elektryczna. Gdybyśmy nie jeździli samochodami, nie robili prania, nie myli się za często, to wtedy (jak w tym nieszczęsnym covidzie, kiedy wszystko stanęło) można by było zauważyć, że przyroda, środowisko trochę zyskały. Pytanie, czy chcemy się cofać do czasów przedpotopowych, pierwotnych, kiedy opieraliśmy się na zbieractwie i łowiectwie. Chociaż łowiectwo teraz też nie ma najlepszej passy.
Wzrost cen energii jest czynnikiem inflacjogennym, a z drugiej strony może hamować popyt, bo jeżeli konsumenci będą dysponowali mniejszą siłą nabywczą, to na mniej będzie ich stać. Jak w aspekcie rynkowym ocenia Pan gospodarcze skutki tych podwyżek?
To może być wyraźny regres w gospodarce, ogromny spadek dochodów budżetu państwa i poważna groźba zastoju czy stagnacji gospodarczej. I to jest ekonomicznie sprawdzone przez minione dekady. Kraje, które miały wysoki poziom cen energii, w dużej mierze nie wytrzymywały konkurencji, a korzystanie z naturalnych zasobów ropy, gazu w krajach azjatyckich (jak Chiny, Indonezja), nieprzejmowanie się jakimiś zielonymi ideologiami będą skutkować tym, że one zdominują światowy rynek.
Mówimy o trendach unijnych, ale proszę powiedzieć: jak polski rząd, zakładając, że by chciał, mógłby przeciwdziałać tendencjom, o których Pan mówi?
To jest oczywiście rozbudowa dostępnej energetyki jądrowej, która jest energią i czystą, i stosunkowo tanią. To jest też korzystanie z tych zasobów naturalnych, które się posiada. Ale to przede wszystkim jest kwestia aspiracji, ambicji; czy się chce w tej konkurencji iść do przodu i wygrywać, czy zgadzamy się, aby konfitury przypadły innym. To jest kwestia wyboru, czego dla Polski chcemy.
Z bonu energetycznego, który ma rekompensować skutki podwyżek, będzie mogła skorzystać część najmniej uposażonych emerytów, a w przypadku np. rodzin 2+2, gdzie jest dwoje pracujących rodziców zarabiających po ok. 150 zł więcej, niż od lipca wynosi płaca minimalna netto, bon nie będzie już przysługiwał. Przewidziano także rekompensatę dla osób wykorzystujących do ogrzewania pompy ciepła. Jak Pan ocenia to rozwiązanie?
Niezamożnych ludzi nie stać na pompy ciepła. To jest iluzoryczne działanie, takie alibi dla rządzących. Dzisiaj Polacy w większości zarabiają więcej, niż wynosi płaca minimalna, mimo że ona znacząco się podniosła przez ostatnie lata, to będzie dotyczyć zatem bardzo wąskiej grupy ludzi i niczego nie załatwi.
Okładka weekendowego wydania #GPC!
— GP Codziennie (@GPCodziennie) July 5, 2024
Więcej na naszej stronie https://t.co/1HYRtWiDJA
❗️UWAGA: subskrypcja e-PRENUMERATY #GPC:
🔘 pierwsze 30 dni - 2,99 pln ☑️
🔘 kolejne miesiące - 30pln ☑️
Zamów na https://t.co/5oUNtNfQBb albo zadzwoń 📞605 900 002 pic.twitter.com/frJFETldZl