Jeszcze przed rozpoczęciem polskiej prezydencji miała zapaść decyzja, żeby nie organizować w kraju żadnego nieformalnego szczytu. Powód? Jak donosi brukselska korespondentka RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon, „rząd Donalda Tuska nie chciał, żeby prezydent Andrzej Duda witał unijnych przywódców i był gospodarzem takiego spotkania”.
Przez nadchodzące pół roku Polska będzie sprawować prezydencję w Radzie Unii Europejskiej. To czas „uczciwego pośredniczenia” i działania w interesie Wspólnoty, przynajmniej w teorii. Rzeczywistość pokazuje jednak, że każdy kolejny kraj usiłuje ugrać swoje. Jak te miesiące wykorzysta Polska?
Katarzyna Szymańska-Borginon pisze, że zawalczyć mamy szczególnie o korzystne zapisy, które w przyszłości umożliwią finansowanie inwestycji obronnych. Ponadto w planach mają być zabiegi, by znieść zakaz dotyczący aut spalinowych. Rządzący mają też być zainteresowani przedłużeniem wydatkowania pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy.
Wiadomo jednak, że nie wykorzystamy pełnego potencjału prezydencji. Rządzący ponad interes narodowy przedkładają walkę polityczną.
„Wydźwięk krajowy może stać się dla polskich władz najważniejszy. Dla przykładu - jeszcze przed rozpoczęciem prezydencji zapadła decyzja, żeby nie organizować w kraju żadnego nieformalnego szczytu, chociaż zazwyczaj kraj sprawujący prezydencję zabiega o zorganizowanie takiego szczytu u siebie, bo to prestiż, możliwość wpływania na decyzje i zaprezentowania kraju”
- pisze Szymańska-Borginon.
Do rezygnacji miało dojść, bo „rząd Donalda Tuska nie chciał, żeby prezydent Andrzej Duda witał unijnych przywódców i był gospodarzem takiego spotkania, wolał więc zrezygnować z organizacji szczytu”.
„Wykorzystał to już nowy szef Rady Europejskiej António Costa, który sam zorganizuje taki nieformalny szczyt UE w lutym w Belgii. W dodatku ma być on poświęcony tematowi, który na swoich sztandarach wypisała polska prezydencja – bezpieczeństwu”
- pisze korespondentka.