Żeby zniszczyć taki reaktor, trzeba by było wstawić do niego ładunek wybuchowy, bo strzelanie z armaty go nie zniszczy - uspokaja emerytowany pracownik Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, obecnie sekretarz generalny Stowarzyszenia Ekologów na Rzecz Energii Nuklearnej dr inż. Krzysztof Rzymkowski. W rozmowie z niezalezna.pl ekspert ocenia, że atak Rosjan na infrastrukturę elektrowni jądrowej w Zaporożu jest działaniem propagandowym, mającym wzbudzić panikę.
Przemysław Obłuski: Dzisiaj w nocy wojska rosyjskie ostrzelały (prawdopodobnie z czołgów) elektrownię jądrową w Zaporożu na Ukrainie. Czy tego typu obiekty posiadają jakieś specjalne zabezpieczenia na tego typu okoliczność?
Dr inż. Krzysztof Rzymkowski: Atak na tę elektrownię był w mojej opinii narzędziem oddziaływania propagandowego, bo od lat straszy się nas Czarnobylem. W dalszym ciągu rozważana jest kwestia przyczyn tamtej katastrofy, jak i dlaczego to wybuchło, jakie błędy popełniono, ilu ludzi zginęło itd. Ponieważ anty-jądrowcy podsycają tę sprawę, to łatwo wywołać panikę, którą widać już trochę u nas, bo ludzie wykupują bezsensownie płyn Lugola. Jeżeli chodzi o elektrownię w Czarnobylu, to jest ona w całości wyłączona, tam nie ma materiałów jądrowych, za wyjątkiem tych, które są w sarkofagu. W tej sytuacji zagrożenie jądrowe nie wchodzi w rachubę.
Elektrownia w Zaporożu jest znacznie większa. Znajduje się tam 6 reaktorów i podobno jest to największy tego typu obiekt w Europie.
Podobno tak. Taką elektrownię można przecież wyłączyć i nie sądzę – bo to byłaby broń obosieczna – żeby ktokolwiek próbował wysadzić tę elektrownię, żeby skazić ludność i środowisko. Ponadto to byłoby bardzo uzależnione od warunków atmosferycznych, bo nie wiadomo gdzie ten radioaktywny opad mógłby się pojawić. Nad tym nie można zapanować.
Mówi pan w kategoriach zdrowego rozsądku, ale jednak Rosjanie strzelali w kierunku tej elektrowni.
W budynku reaktora jest zwykle basen wypalonego paliwa, a rozbicie takiego budynku jest bardzo trudne, bo on jest bardzo silnie zbrojony. Chodzi o to, że gdyby miały tam nastąpić jakieś uwolnienia czy jakiś gaz, to żeby sam ten budynek nie wyleciał w powietrze. Żeby go zniszczyć, trzeba by strzelać z „dobrej” armaty, bo to jest zwykle podwójna konstrukcja; jeden budynek jest silnie zbrojony i wewnątrz niego jest drugi, a sam reaktor jest jeszcze głębiej schowany, na ogół gdzieś na poziomie ziemi. Agresorzy musieliby nie dość, że rozbić ten budynek, to jeszcze trafić w sam reaktor i spowodować jego wybuch.
Czyli musiałoby to być działanie z premedytacją w celu doprowadzenia do eksplozji reaktora?
Żeby zniszczyć taki reaktor, trzeba by było wstawić do niego ładunek wybuchowy, bo strzelanie z armaty go nie zniszczy. To paliwo zwykle jest dosyć głęboko, a sam reaktor ma potężną budowę. Można to zrobić tylko z premedytacją; pójść i wysadzić wszystko.
A czy ostrzał elektrowni może doprowadzić do jej wyłączenia?
Teoretycznie poprzez strzelanie w elektrownię można oczywiście też wyłączyć sterownię reaktora, jednak po Fukushimie [po katastrofie w japońskiej elektrowni jądrowej Fukushima w 2011 r. - red] obowiązkowo powinny być tam dwie sterownie, takie zapasowe, na wszelki wypadek. W związku z tym rozbicie sterowni nie daje pewności, że ten reaktor nie będzie pracował.
Czy wobec tego uważa pan, że nie istnieje realne zagrożenie zniszczenia takiej elektrowni na skutek działań wojennych?
Sensu tu nie ma. Można zawalić budynki, można zniszczyć infrastrukturę, sieci łączące z systemem energetycznym, ale to tylko po to, żeby zniszczyć, bo przecież można ją zwyczajnie wyłączyć. Trudno mi sobie to wyobrazić.
Pan to ocenia w kategoriach zdrowego rozsądku, ale w działaniach rosyjskich najeźdźców zdrowego rozsądku nie widzimy. Muszę więc spytać, czy jeśli doszłoby do zniszczenia reaktorów w takiej elektrowni, to czy możemy się jakoś obronić przed skutkami takiej katastrofy?
Jeśli już doszłoby to takiej sytuacji, to „dobrym” doświadczeniem jest to, co miało miejsce po Czarnobylu. Jeżeli Rosjanie wysadzą elektrownię w powietrze i wiatr tę radioaktywną chmurę rozproszy, to okolica wokół elektrowni będzie napromieniowana. To, co stanowi materiał rozszczepialny w takiej elektrowni, to uran, ale on jest dosyć ciężki, więc daleko go nie poniesie. Izotopy, które powstały w Czarnobylu i w Fukushimie również, to cez, jod i stront, a one są znacznie lżejsze i mogą być przeniesione właśnie z wiatrem i uchronić się przed tym jest bardzo trudno. Jak wybuchnie, to wybuchnie, na to sposobu nie ma. Gdyby wysadzono wszystkie reaktory w tej elektrowni, to okolica byłaby martwa przez długi okres czasu.
Czy do nas coś w takiej sytuacji może dolecieć?
Uran na pewno nie doleci, natomiast u nas ewentualnie może być tak jak po Czarnobylu. Wtedy najpierw to poleciało do Szwecji, bo takie były układy atmosferyczne, potem wróciło, a następnie poleciało daleko aż do Turcji. Na to nie mamy żadnego wpływu i nie wiemy, jak to mogłoby się roznieść. U nas cały obszar kraju jest starannie i do lat monitorowany, więc robić cokolwiek z zapasem nie ma sensu, bo to nic nie pomoże.
W przypadku Czarnobyla ówczesne PRL-owskie władze nie były specjalnie zainteresowane, żeby wszczynać alarm.
No tak, oczywiście. Teraz monitorujemy wszystko na bieżąco, więc gdyby doszło do zagrożenia, to z wyprzedzeniem będzie wiadomo.
Od pierwszej informacji o ataku wojsk rosyjskich w okolicy Czarnobyla z aptek zniknął płyn Lugola, a nawet jodyna. Czy ma sens robienie takich zapasów?
Raczej nie bardzo. To nie jest żadne lekarstwo, to jest tylko zabezpieczenie przed pochłonięciem radioaktywnego jodu. Jeżeli tego jodu w atmosferze nie ma, to uważam, że nie ma sensu gromadzenie takich zapasów. Sądzę, że ludzie traktują to jako rodzaj szczepionki przeciw promieniowaniu, co jest oczywistym nonsensem. Ja w każdym razie płynu Lugola nie kupiłem.