Osobą odpowiedzialną za stworzenie Muzeum Getta Warszawskiego jest Piotr Gliński. To jego idea, którą, dzięki pomocy Mateusza Morawieckiego, zdołał wprowadzić w życie, kiedy pełnił funkcję ministra kultury. Jak mówi sam Gliński: „Skandalem było to, że taka instytucja dotychczas nie powstała. Mieliśmy do czynienia z białą plamą, z oczywistym zaniedbaniem. Najzwyklejsza uczciwość nakazywała podjęcie się tego dzieła”.
Dzielić, nie łączyć
Dyrektorem nowo powstałej placówki został Albert Stankowski. Zdecydował on, że za kształt wystawy stałej odpowiedzialny będzie wybitny izraelski historyk Daniel Blatman. Stankowski, mimo oczywistych zasług i kompetencji, nie przetrwał jednak czystek urządzanych przez koalicję 13 grudnia. Teraz okazuje się, że jego los podzielił także Daniel Blatman. Uśmiechnięta władza, jak to bywa w jej wypadku, zdecydowała się „pożegnać” z nim, łamiąc wszelkie standardy, nie racząc podać żadnego uzasadnienia tej decyzji. Blatman w związku z tym wystosował list do nowej dyrekcji. Pisze w nim między innymi, że odkąd posadę dyrektorki objęła PO-wska nominatka dr Katarzyna Person, „muzeum przeżywa okres niestabilności – i to w najbardziej krytycznym momencie budowy projektu”. Opisuje bałagan w tej instytucji oraz to, w jaki sposób jego rola była marginalizowana. „Jako główny historyk zostałem niemal całkowicie wyłączony z tego procesu”, czego skutki już są widoczne.
Dlaczego jednak koalicja rządząca zdecydowała się na ten chaos, wyglądający na celową destrukcję dotychczasowych osiągnięć oraz z jakiego powodu sam Blatman stracił pracę? Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w przytaczanym liście izraelskiego historyka. Pisze w nim: „Wierzę, że naszym największym wyzwaniem jest ukazanie Zagłady nie jako
zamkniętego rozdziału historii żydowskiej, lecz jako przesłania istotnego dla pokoleń połowy XXI wieku, dla których Shoah to wydarzenie sprzed stu lat. Ta żydowska tragedia musi być rozumiana w szerszym kontekście wojennej katastrofy Warszawy i okupowanej Polski, czyniąc z muzeum pomost między pamięcią polsko-żydowską a uniwersalnym przesłaniem”.
Zwróćmy uwagę na dobór słów przez Blatmana. „Pomost”, „szerszy kontekst”, „polsko-żydowska pamięć”. Takie podejście stoi w absolutnej sprzeczności z tym, w jaki sposób uśmiechnięta Polska przedstawia polsko-żydowską historię i ją instrumentalizuje. Blatman został pozbawiony stanowiska, bo chciał łączyć, tymczasem celem PO jest dzielić.
Olejnik, Holland i getto
Obecnie rządząca formacja postrzega polską historię nie jako fundament tożsamości narodowej, konstytutywny element państwa i jego instytucji, ale jako narzędzie awantury politycznej. Platforma i związane z nią środowiska usiłują za pomocą cynicznie rozkręcanych konfliktów dotyczących kwestii historycznych, atakować przeciwnika politycznego, pogłębiać podział społeczny oraz legitymizować swoją władzę i uprzywilejowaną pozycję. W takim ujęciu historia nie może być wspólna, nie może łączyć Polaków. Ciężko o mocniejszy dowód powyższej tezy niż to, jak do bieżącej, partyjnej polityki rząd wykorzystuje polsko-żydowską historię. Zakłamuje ją, a następnie wykorzystuje do tworzenia skrajnie agresywnej, hejterskiej propagandy. Przypomnijmy, co Platforma, wtedy jeszcze w opozycji, wyprawiała podczas hybrydowego ataku Putina i Łukaszenki. Porównania migrantów do mordowanych przez Niemców Żydów a polskich funkcjonariuszy oraz polityków PiS-u do nazistów bądź SS-manów były na porządku dziennym. Nie chodziło jednak tylko o uderzenie w partię Kaczyńskiego, ale i w Polaków (a przy okazji pokazanie swojego środowiska jako tych „lepszych”). Olejnik i Holland w rozmowie na antenie TVN wprost mówiły o „polskiej obojętności”, zarówno gdy Niemcy palili getto, jak i w momencie, gdy PiS „morduje” na granicy. Innym przykładem tego typu cynicznego wykorzystywania pomordowanych polskich Żydów jest coroczna inicjatywa „Łączy nas pamięć”, organizowana przez muzeum Polin. Ma ona, deklaratywnie, tworzyć wspólnotę wokół obchodów rocznicy powstania w getcie. Jednak co roku do reklamowania tej inicjatywy wspomniane muzeum (zarządzane oczywiście przez ludzi powiązanych z PO) wybiera celebrytów lojalnych wobec Tuska. Bohaterów rozmaitych skandali, ludzi generujący skrajne emocje. Jednoznacznie kojarzonych jako harcowników jednej ze stron politycznego sporu, jak Ostaszewska czy Holland. Także co roku rozmaici celebryci, „autorytety”, funkcjonariusze medialni związani z PO oraz politycy tej partii wykorzystują obchody upamiętniające tragedię polskich Żydów do szerzenia swojej agendy ideologicznej, żeby za każdym razem, bez wyjątku, ogłaszać, iż ich przeciwnicy polityczni to nowi naziści, popierani przez „brunatną” część polskiego społeczeństwa.
Muzeum Bilewicza i jego klonów
W równie cyniczny i podły sposób została wykorzystana pamięć o polskich Żydach przez uśmiechniętą Polskę podczas ostatnich wyborów prezydenckim. Po raz kolejny okazało się, że los pomordowanych przez Niemców mężczyzn, kobiet i dzieci jest dla PO tylko ideologiczną pałką, której używa do hejterskich ataków na swoich przeciwników politycznych. Istotną częścią absolutnie szalonej kampanii nienawiści wymierzonej w Nawrockiego i jego wyborców okazały się odwołania do Holocaustu. Snuto narrację o tym, że zwycięstwo konkurenta Trzaskowskiego oznacza powtórkę Zagłady, stworzenie nowych obozów koncentracyjnych oraz gett. Człowiek władzy, Bilewicz, posunął się nawet do stwierdzenia, że ci, którzy ośmielają się głosować na Nawrockiego, są tymi, którzy palili Żydów w stodołach, zaś ci, którzy wspierają kandydata Tuska – tymi, którzy Żydów ratowali.
Ten sam osobnik, gdy grupka izraelskich kibiców wywiesiła podczas meczu skandaliczny transparent o treści „Polacy, mordercy od 1939”, zdecydował się bronić prowokatorów, stwierdzając, że mają oni przecież rację. Zauważmy, że wykorzystując ich do tak tępej i nienawistnej propagandy, Bilewicz obraża pamięć żydowskich ofiar niemieckiego okrucieństwa, wręcz pluje na ich groby. Szkoda, że żadne polskie organizacje żydowskie, normalnie tak skore do piętnowania rozmaitych wypowiedzi w sferze publicznej, akurat na tego typu podłość nie reagują. Przykład Bilewicza wyraźnie pokazuje, że ostatnim, o co chodzi koalicji 13 grudnia, jest to, aby „pamięć łączyła”. Ona ma dzielić i wywoływać konflikt, a także być pretekstem do atakowania Polski jej własnymi instytucjami. Ciężko bowiem nie dostrzec, że narracja Bilewicza jest też formą wspierania uderzającej w polską rację stanu niemieckiej polityki historycznej. Oczywiście w tym momencie jeszcze nie wiemy, jak będzie wyglądać nowa wystawa Muzeum Getta Warszawskiego. Patrząc jednak na to, co dzieje się w innych instytucjach kontrolowanych przez uśmiechniętą Polskę, a także opisaną powyżej praktykę polityczną, jeśli chodzi o wykorzystywanie polsko-żydowskiej historii, możemy być właściwie pewni, że placówka ta podzieli los Instytutu Pileckiego. Że zamiast Muzeum Getta będziemy mieć muzeum opowiadające o tym, jaka zła i straszna była i jest Polska oraz jak wspaniałe są europejskie i postępowe siły, które ją zmienią. Nic więc dziwnego, że władza musiała pozbyć się najpierw Stankowskiego, a teraz Blatmana. To ma być nie ich muzeum, lecz Bilewicza i jego klonów. Zauważmy jeszcze na koniec, że los Muzeum Getta Warszawskiego pokazuje też ponurą prawdę o samej PO, partii, która nie potrafi niczego stworzyć. Jedyne, do czego jest zdolna, to najpierw pasożytować na pomysłach swoich poprzedników, a następnie je niszczyć.
Więcej przeczytasz w "Gazecie Polskiej". Nowy numer tygodnika - zawsze w środę!
Silna Polska transatlantycka. Jak przekroczyliśmy „wyrok geografii” - czytaj o tym i wielu innych tematach w najnowszym numerze tygodnika #GazetaPolska.
— Gazeta Polska - w każdą środę (@GPtygodnik) September 2, 2025
Czytaj więcej na https://t.co/OnIeddgtlv oraz prenumeruj wygodnie przez Paczkomat InPost na https://t.co/b6hGM1IIxi pic.twitter.com/lW6pHshdDK