Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »

Jak ekipa Bodnara pacyfikuje sąd w Warszawie...  Metoda „na rympał” wciąż w użyciu

Adam Bodnar pełni funkcję ministra w rządzie Donalda Tuska. Coraz trudniej dodawać „sprawiedliwości”, bo to co od pół roku dzieje się - zarówno w prokuraturze, jak i w sądach – nierzadko jest na bakier z konstytucją, ustawami, dobrymi manierami. Komentatorzy co rusz używają określeń „przekroczono czerwoną linię” lub  „bodnaryzacja prawa”, ale ekipa dzierżąca władzę z każdym tygodniem prze dalej. I nie zamierza się zatrzymać. Wydarzenia ostatnich dni wokół Sądu Okręgowego w Warszawie są tego dobitnym dowodem.

Sąd Okręgowy w Warszawie
Sąd Okręgowy w Warszawie
Piotr Galant - Gazeta Polska

Materiał został przygotowany we współpracy portalu Niezalezna.pl i Radia Wnet

Od miesięcy w całym kraju trwa kadrowa czystka przeprowadzana w wymiarze sprawiedliwości. „Gazeta Polska” w ostatnim numerze informowała o bulwersującej sytuacji w prokuraturze, gdzie „czyszczą do spodu”, bez względu na koszty. 

Nie inaczej jest w sądach. Poznań, Kraków, Śląsk, Pomorze, Podlasie… Właściwie nie ma regionu, do którego by nie dotarła miotła Bodnara. Choć minister bardzo się stara spełnić oczekiwania tej części środowiska, która chce rozliczeń, to i tak dochodziło do kuriozalnych wydarzeń. Gdy został publicznie zbesztany przez aktywistów, że jednak jest – w ich ocenie – zbyt spolegliwy, to na stronie resortu niemal natychmiast ukazał się komunikat, w którym ogłoszono ilu już prezesów straciło posadę. 

„Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar podczas dotychczasowego pełnienia swojej funkcji wszczął 79 procedur odwołania prezesów i wiceprezesów sądów powszechnych”

– podano w komunikacie z 13 czerwca.

Ta liczba już jest mocno nieaktualna, bo na mapie należy jeszcze odhaczyć Słupsk, Krosno, Rzeszów, Koszalin…

Czas na Warszawę

Było oczywiste, że w końcu nadejdzie czas na Sąd Okręgowy w Warszawy. Wszak jest on nie tylko największy w Polsce, ale trafiają do niego najgłośniejsze sprawy. Również o charakterze politycznym. No i orzeka w nim wielu bojowników o praworządność, którzy nie próbują nawet ukrywać irytacji, że szefem wciąż pozostaje osoba bez legitymacji ich ugrupowania. A co najmniej wspierająca ich postulaty. I trzy tygodnie temu się zaczęło. 

Wprawdzie Niezalezna.pl na bieżąco relacjonuje najważniejsze wydarzenia, ale konieczne trzeba przypomnieć ich chronologię. 

18 czerwca br. minister Bodnar postanowił dokonać czystki w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Resort poinformował o zawieszeniu (począwszy od dnia następnego tj. 19 czerwca) prezes Joanny Przanowskiej-Tomaszek oraz wiceprezesów - Patrycji Czyżewskiej, Małgorzaty Kanigowskiej-Wajs, Radosława Lenarczyka, Agnieszki Sidor-Leszczyńskiej i Marcina Rowickiego. 

Bodnar wystąpił jednocześnie do kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie z wnioskiem o opinię w sprawie ich odwołania. Co ciekawe, pismo w tej sprawie dostarczono do sądu (i tym samym zainteresowanym) w godzinach wieczornych, co jak się wydaje, miało utrudnić zebranie się tego gremium przed rozpoczęciem biegu zawieszenia ww. sędziów. Choć równocześnie minister i jego akolici głoszą, iż działają w zgodzie z głosem środowiska sędziowskiego. A kolegium należy do najważniejszych gremium.

Przewodniczący, który miał być quasi-prezesem

Ustawa o ustroju sądów powszechnych przewiduje, że sądach, w których funkcjonuje więcej niż jeden wiceprezes, w przypadku braku powołania kolejnego prezesa, przez 6 miesięcy funkcję tę może pełnić najstarszy stażem wiceprezes. Jeżeli jednak wiceprezes nie został powołany, funkcję może objąć czasowo najstarszy stażem przewodniczący wydziału. W tym wypadku był to sędzia Janusz Włodarczyk, przewodniczący XI Wydziału Penitencjarnego i Nadzoru nad Wykonywaniem Orzeczeń Karnych SO w Warszawie.

Kolegium się jednak zebrało i wniosek szefa resortu sprawiedliwości zaopiniowało negatywnie. Bolesne zaskoczenie dla ministra. I spowodowało, że Bodnar wycofał się z wcześniejszej decyzji, odwieszając z dniem 27 czerwca wiceprezesów, a dzień później prezes Sądu Okręgowego w Warszawie. Koniec tematu? Tylko pozornie.

Bo nieudana próba odwołania kierownictwa SO w Warszawie nie zniechęciła ministra sprawiedliwości, który pomimo braku jakichkolwiek przesłanek formalnych postanowił o ponowieniu procedury. Mimo że nie zgadzając się z opinią kolegium, powinien zgodnie z ustawą o ustroju sądów powszechnych wystąpić do Krajowej Rady Sądownictwa. To warunek nie podlegający interpretacji. Być może jednak ze względu na artykułowany przez niego wielokrotnie negatywny stosunek, nieuznający konstytucyjności tego ciała, zdecydował inaczej.

Nowa decyzja, nowy kruczek

Tym razem sięgnięto po metodę „na rympał”. Chcąc uniemożliwić zwołanie kolegium, które mogłoby znowu zniweczyć plany resortu, ponowną decyzję o zawieszeniu sędziów (w tym sądów rejonowych w Grodzisku Mazowieckim, Pruszkowie, a także na Żoliborzu, Woli i Mokotowie) rozesłano 1 lipca ok. godziny 16. Z zaznaczeniem, że zawieszenia obejmuje już tego dnia - 1 lipca. To oznaczałoby, że ww. sędziowie nie mogliby liczyć na opinię kolegium, a ponadto wszelkie decyzje o charakterze administracyjnym czy procesowym, które podjęli w tym dniu byłyby nieważne. To mogło zaś rodzić poważne konsekwencje prawne, a także finansowe dla skarbu państwa.

Plan Bodnara jednak legł w gruzach, bo Kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie zostało zwołane (przez wiceprezesa Radosława Lenarczyka, który dysponował upoważnieniem prezes Joanny Przanowskiej-Tomaszek) 1 lipca w późnych godzinach wieczornych, opiniując negatywnie decyzje ministra w odniesieniu do władz sądu okręgowego oraz sądów rejonowych. 

Ponadto, kolegium podjęło uchwałę potępiającą upolitycznione działania ministra sprawiedliwości, które poprzez ponowną próbę odwołania sędziów na podstawie tych samych przesłanek - „naruszają powagę rzeczy osądzonej”. Zdaniem kolegium, Adam Bodnar łamie w ten sposób prawo ustrojowe i narusza Konstytucję RP.
Pismo zostało rozesłane m.in. do prezesa Sądu Najwyższego, prezydenta RP, prezesa Rady Ministrów, Rzecznika Praw Obywatelskich, przewodniczącej KRS.

Skutek był taki, że minister sprawiedliwości wprawdzie uchylił swoje decyzje odwoławcze, jednak działania kolegium ocenił jako „szkodzące integralności wymiaru sprawiedliwości”, a dalsze pełnienie funkcji przez sędziów, których próbował odwołać określił, jako „niezgodne z dobrem wymiaru sprawiedliwości”.

Bodnar obraża i grozi

Zdaniem Bodnara, zebranie kolegium w dniu 1 lipca nie było legalne i nie mogło skutecznie zaopiniować wniosków o odwołanie kierownictwa SO w Warszawie oraz sądów rejonowych okręgu. Ponadto – jak twierdzi – sędziowie biorący udział w kolegium nie byli do tego upoważnieni, ponieważ ich upoważnienia wygasły wraz z decyzją o zawieszeniu. W jednym z ostatnich komunikatów MS pojawiła się wręcz jawnie wyartykułowana groźba:

„Opisane działania wskazanych wyżej sędziów mające na celu zachowanie za wszelką cenę, wbrew przepisom ustawy o ustroju sądów powszechnych i wbrew decyzji Ministra Sprawiedliwości, stanowisk funkcyjnych przez osoby wobec których wszczęto procedurę ich odwołania należy potępić i uznać za niezgodne z zasadami etyki sędziowskiej”.

Podobne stanowisko zajął sędzia Włodarczyk, który uważa, że sędziowie biorący udział w kolegium byli zawieszeni od 1 lipca. Ten sam Włodarczyk uznał jednak zarządzenie wiceprezesa SO Radosława Lenarczyka odwołujące posiedzenie kolegium wyznaczone na 9 lipca, co znajduje potwierdzenie w korespondencji mailowej. 
Włodarczyk zakwestionował też porę, w której odbywało się posiedzenie kolegium, powołując się na Kodeks pracy wg którego, obligatoryjny, dobowy okres odpoczynku od pracy wynosi nieprzerwanie co najmniej 11 godzin. To miałoby oznaczać, że sędziowie biorący udział w kolegium, które odbywało się w późnych godzinach wieczornych, powinni w tym czasie odpoczywać, a nie procedować decyzje Bodnara. Troska byłaby godna podziwu, gdyby nie prawdziwe intencje.

Z kolei przewodnicząca kolegium sędzia Iwona Strączyńska wskazała, że przepis ten nie dotyczy pracowników zarządzających w imieniu pracodawcy zakładem pracy. 

„Czynności służbowe, które wykonywałam w dniu 1 lipca 2024 r. w postaci udziału w kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie wynikały z faktu pełnienia przeze mnie funkcji prezesa Sądu Rejonowego w Grodzisku Mazowieckim, który zgodnie z art. 30 §1 pkt 2 u.s.p. jest członkiem tego organu. W tym zakresie realizowałam obowiązki służbowe wynikające z funkcji prezesa tego sądu, a nie czynności w ramach stosunku służbowego sędziego Sądu Okręgowego w Warszawie. Szczegółowo zagadnienia dotyczące podstaw prawnych do podejmowania tych czynności zostały przeanalizowane w Uchwale Kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie z dnia 1 lipca 2024 r., jak i w moim wniosku z 5 lipca 2024 r. dotyczącym braku podstaw do zwołania kolejnego Kolegium, w przedmiocie rozpoznania wniosku Ministra Sprawiedliwości o odwołanie mnie z funkcji prezesa Sądu Rejonowego w Grodzisku Mazowieckim”

– czytamy w piśmie sędzi Strączyńskiej.

Sędzia podkreśliła też, że „wynikający z art. 132§1 K.p. dobowy okres odpoczynku jest prawem pracownika a nie jego obowiązkiem”.

Ważne pytania ciągle bez odpowiedzi

W tej sprawie ukazało się już sporo oświadczeń i komunikatów, ale wciąż brakuje odpowiedzi na kilka kluczowych kwestii. Mimo że – jak wskazuje art. 7 Konstytucji RP - każdy organ powinien działać na podstawie i w granicach prawa w sposób transparentny i przejrzysty, sędzia Włodarczyk nie udzielił odpowiedzi na pytanie, kiedy i o której godzinie wpłynęło do SO pismo z Ministerstwa Sprawiedliwości powierzające mu funkcje Prezesa Sądu Okręgowego. A to fundamentalna wątpliwość. Jak ustalili sędziowie SO, Włodarczyk podjął obowiązki nie w dniu odwołania kierownictwa sądu – czyli 1 lipca, a dopiero dzień później.
Ponadto, zarzut formułowany pod adresem wiceprezesa SO Radosława Lenarczyka (który zastępował prezes SO, przebywającą na urlopie) jakoby ten nie miał prawa zwoływać posiedzenia kolegium 1 lipca wobec wygaśnięcia upoważnienia wydaje się całkowicie bezzasadny. 

Doszło bowiem do absolutnie sztubackich zachowań. Jak ustalił portal Niezalezna.pl, Lenarczyk nie otrzymał zawiadomienia o pozbawieniu upoważnienia w sposób sformalizowany. Po prostu podrzucono mu na biurko kopertę z pismem w środku. Bez pokwitowania odbioru!

„3 lipca po przybyciu do pracy około godz. 11 na moim biurku leżała zaklejona koperta zaadresowana pismem ręcznym do mnie „Sz. P. SSO Radosław Lenarczyk” z pieczątką Oddziału Administracyjnego Sądu Okręgowego w Warszawie oraz adnotacją poczynioną pismem ręcznym „ADM. 013.36.2024”, „ADM 013.35.2024”. W kopercie znajdowały się dwa pisma z dnia 1 lipca 2024 r. zatytułowane odpowiednio: „ODWOŁACZNIE UPOWAŻNIENIA NR 35/2024”, „ODWOŁANIE UPOWAŻNIENIA NR 36/2024”, które zostały podpisane przez Pana Sędziego, jako wykonującego obowiązki Prezesa Sądu Okręgowego w Warszawie, bez jakiegokolwiek pisma przewodniego o przekazaniu mi ww. dokumentów”

– czytamy w piśmie sędziego Lenarczyka do p.o. prezesa sądu sędziego Włodarczyka.

Jaka była reakcja? Włodarczyk poszedł w zaparte, odpisując, że… „nie stwierdzono nieprawidłowości w sposobie przekazania omawianej korespondencji”.
Odpowiadając zaś na pismo przewodniczącej kolegium sędzi Iwony Strączyńskiej z pytaniem czy przesłano do ministra sprawiedliwości uchwałę Kolegium Sądu Okręgowego w Warszawie nr 16, stwierdził, że „brak jest podstaw prawnych” do przesłania tego dokumentu.

Puste deklaracje

Minister Bodnar jeździ po kraju, a nawet rozmaitych zakątkach Europy, i chętnie opowiada o przywracaniu praworządności w Polsce. Szczytem cynizmu było chwalenie się tym w minioną środę w Niemczech - na Uniwersytecie Humboldtów w Berlinie, gdy w tym samym momencie trwało najście prokuratora i policjantów na Krajową Radę Sądownictwa.

O tym zapewne minister Bodnar nie wspomniał kolegom z Niemiec. Podobnie, w jaki sposób próbuje przejąć kontrolę nad warszawskimi sądami. Rzecz jasna, szef resortu sprawiedliwości może otaczać się swoimi ludźmi. Nikt nie kwestionuje, że może decydować, kto pokieruje danym sądem. Ale wypada zachować odrobinę powagi przy machaniu tą miotłą. Nie warto nią zamiatać pod dywan litery prawa.

 



Źródło: niezalezna.pl

#bezprawie Tuska #Ministerstwo Sprawiedliwości

Grzegorz Broński