W dużej polskiej partii politycznej w grę wchodzą spore pieniądze z państwowych dotacji, do tego dochodzą środki od oficjalnych i zakamuflowanych lobbystów. Im wyżej w hierarchii, tym mocniej pojawiają się pokusy nieszkodliwego z pozoru „załatwiactwa”, będącego w istocie ukrytą formą korupcji.
Partie traktują władzę jako okazję do zawłaszczania tego, co państwowe, a więc i tu pojawiają się dodatkowe możliwości bogacenia się. Nie wspominam już o innych formach urządzania sobie życia, jak choćby wcześniejsze informacje, które ułatwiają decyzje biznesowe i zyski oraz współpraca z rozmaitymi ekspozyturami obcych wpływów i służb specjalnych. Nad tym całym partyjnym kretowiskiem czuwają domorośli wodzykowie, to od ich decyzji zależy, czy partyjne dolce vita jednego czy drugiego nieudacznika będzie trwało czy też nagle spadnie na niższy szczebel. Partie mają pieniądze – te z jasnej strony i te z ciemniejszych kątów, miewają władzę i wpływ na gigantyczne środki publiczne. A więc w ich strukturach muszą działać wewnętrzne mechanizmy dyscyplinowania i terroru, aby utrzymać tam jaki taki porządek. Temu służy promowanie na coraz wyższe szczeble ludzi, wobec których istnieją tzw. „kompromaty” (informacje wrażliwe, kompromitujące, znane jedynie wąskiemu kręgowi otaczającemu partyjnego dyktatorka). Te mechanizmy niczym nie różnią się od procedur wewnętrznych stosowanych w klanach N dranghety czy rodzinach neapolitańskiej Camorry. Tam też do góry idą ludzie, na których padrone czy boss ma wiele informacji mogących skutkować ich długoletnią odsiadką w więzieniu.
O tym, że w moim przyrównaniu sytuacji partyjnej i mafijnej nie ma przesady, świadczą „przygody pana Michała” – czyli sytuacja, którą niedawno ujawnił zbulwersowany senator Michał Kamiński (było nie było wicemarszałek senatu). Opowiedział on publicznie o tym, jak jego senacki kierowca zmuszany był przez otoczenie marszałek senatu Małgorzaty Kidawy- Błońskiej do obligatoryjnego donoszenia do pani marszałek na swojego szefa. Kierowca się nie zgodził, wybuchła chryja, pani Błońska zwymyślała przez telefon pana Kamińskiego, ale mleko już się rozlało i poznaliśmy kolejny mechanizm funkcjonujący tym razem w „uśmiechniętej koalicji”: zbieramy haki przede wszystkim na koalicjantów, aby nawet nie przyszło im do głowy, że mogą koalicję opuścić albo domagać się – w jej ramach – większych fruktów. Do mafijnej rzeczywistości brakuje tylko otwartego przystawiania pistoletów do skroni, zakładania garoty na szyję, czy też tłuczenia po gębie w cichym pokoju przesłuchań. Pani marszałek Błońskiej wydaje się, że samo piastowanie wysokiej funkcji (z łaski rządzącej partii) upoważnia ją do dowolnego dysponowania przydzielonym do tej funkcji personelem, w tym także do nakłaniania tegoż personelu do działań podłych i niemoralnych. Z drugiej strony dziwi mnie teatralne oburzenie pana Kamińskiego, który wytarł już kurze jako doradca prezesa PiS, prominentny działacz PO i teraz wysoki dygnitarz z ramienia PSL. Kto jak kto, ale pan Kamiński nie jest pierwszą naiwną dziewicą polityczną, która jeszcze żadnego politycznego świństwa nie widziała. Czyżby do tej pory nie wiedział, na czym opiera się władza popieranej obecnie przez niego koalicji rządzącej?!