Donald Tusk i jego rząd sprawiają wrażenie, jakby niemal od początku swoich rządów byli na urlopie. Stąd dopust Boży – wyborcza porażka prezydencka Rafała Trzaskowskiego, wygrana Karola Nawrockiego na początku czerwca sprawiły, że letnia kanikuła jest dla władzy wyjątkowo przykra. Choć rekonstrukcja rządu dopiero przed nami, jedno jest pewne – herbata od mieszania nie robi się słodsza. Można już mówić o głębokiej dekonstrukcji, postępującej deformie całego układu rządzącego. I widać coraz lepiej, że nawet jeśli była Trzecia Droga i lewica stracą na tym zagraniu, to grają już wyłącznie na siebie – nie zamierzają żyrować foliarskich poczynań Koalicji Obywatelskiej w sprawie wyboru prezydenta Nawrockiego.
Śmiercionośne tąpnięcia w sondażach
Każdej ze współrządzących partii coraz bardziej zależy, by kosztem pozostałych sojuszników ratować się przed kolejnym, śmiercionośnym tąpnięciem w sondażach. Tusk trzyma w ręku najważniejsze karty, to od jego woli zależą personalne układanki i roszady, do których w gruncie rzeczy sprowadza się mizerne rządzenie trzynastogrudniowców. Lecz kolejne sondaże popularności poszczególnych partii pokazują, że KO staje się formacją politycznych bankrutów. A niedawny sondaż CBOS, dotyczący poparcia dla rządu, pokazuje pogłębiający się kryzys notowań gabinetu niemiłościwie nam panującego pana Donalda: 32 proc. badanych popiera rząd; 47 proc. jest mu przeciwnych. Dodajmy, że poparcie utrzymuje się według instytucji badawczej na stałym poziomie, ale krytyka narasta z miesiąca na miesiąc. A mówimy o ośrodku, który co do zasady, niezależnie od ekipy politycznej, publikuje sondaże w miarę lub bardzo korzystne dla rządzących.
Powyborcza hucpa, która wciąż się tli w TVN i na łamach organów prasowych Adama Michnika, okazała się bardzo kiepskim sposobem na ratowanie powyborczych notowań. Jej przeciwskuteczność jest wręcz uderzająca. Jednych zniechęciło to, że Roman Giertych stał się twarzą Koalicji Obywatelskiej, i to w tak fundamentalnej kwestii jak ważność prezydenckich wyborów. Drugich rozjuszyło to, że Donald Tusk nie był w stanie zdusić oporu koalicjantów, na czele z Szymonem Hołownią, i nie zdecydował się na jawny zamach stanu. To rzecz tragikomiczna: niemała część elektoratu Platformy zmutowała w stronę autorytarnego zamordyzmu, wycierając sobie nieustannie buzie demokracją i liberalizmem. Lektura powyborczych komentarzy „nołnejmów” pod tekstami na portalu „Wyborczej” pokazuje, że to już – bardzo przepraszam – totalny polityczny psychiatryk.
Fiksum dyrdum giertychowców
Młodzi nie znają, a znać powinni, pięknego, staropolskiego określenia na tego rodzaju hece: otóż duża część wyborców KO zapadła na ciężkie fiksum dyrdum. To jest nawet smutne, że chodzą po ulicach w takie upały bez piątej klepki: tak bardzo nie są w stanie pogodzić się z faktem, że większość Polaków i Polek nie chce Rafała Trzaskowskiego jako prezydenta RP. A nawet jeśli podejrzewają, że wszystkie ich polityczne kalkulacje właśnie wzięły w łeb, rozjątrza to ich i frustruje jeszcze bardziej. Złość na Prawo i Sprawiedliwość już im nie wystarcza. Dziś bez trudu znajdziemy komentarze giertychowców: „PiS jest sprawczy, choć nie rządzi, a Tusk nie!”. Nietrudno spostrzec, że to dla lidera trzynastogrudniowców nie tyle mało pochlebna, co niebezpieczna opinia. A będzie ona znaczyć coraz więcej. I może doprowadzić i do przewrotu gabinetowego, i do rozpadu koalicji rządzącej.
Tym bardziej, że z brakiem sprawczości obecnej władzy wiąże się coś jeszcze – niepohamowane apetyty na polityczne splendory i apanaże, niezwykłe wręcz zadufanie w siebie. Liberalne media bardzo oszczędnie raczyły opinię publiczną informacjami o tym, że na ulicznych billboardach, nośnikach reklamowych w metrze stołecznym pojawiły się banery zachwalające unijne środki dla Warszawy, okraszone twarzą Michała Szczerby. Polityk KO, znany z wyrazu twarzy być może sugerującego uśmiech, dziwnym trafem w ostatnich tygodniach mocno podważał, na różne sposoby, werdykt wyborców z 1 czerwca. Raptem okazało się, że najprawdopodobniej „już był w ogródku, już witał się z gąską”, czyli szykował się do wygranej w wyborach na prezydenta Warszawy. Tyle że nici z najważniejszego wakatu w stołecznym ratuszu.
Gdyby coś takiego było udziałem polityków prawicy, śmiechom i szyderstwom lewoliberalnego mainstreamu nie byłoby końca. W „Szkle kontaktowym” kwiczeliby ze śmiechu, Konrad Piasecki wyciągnąłby na światło dzienne swój najbardziej krzywy uśmiech dżentelmena, publicyści „GazWybu” rechotaliby najszczerszym rechotem. A tutaj taka siurpryza – to Szczerba został z prezydenturą Warszawy jak Rafał Trzaskowski z dwugodzinną prezydenturą Polski i jak Kinga Gajewska z workiem pyrek. Oddajmy zresztą włodarzowi stolicy, że on w politycznej szopce, urządzonej dla liberałów, demokratów i Europejczyków przez niegdysiejszego radiomaryjnego neoendeka, przynajmniej nie chce brać udziału. Czy to kwestia smaku, absmaku czy psychiczne zmęczenie i cicha złość Trzaskowskiego na rozwój sytuacji – zostawmy na inne rozważania.
🔴 W najnowszym numerze tygodnika @GPtygodnik: Tysiące Polaków bronią granicy. Niemcy i Tusk grożą zemstą.https://t.co/KoWptMnBXD
— Kluby "Gazety Polskiej" (@KlubyGP) July 8, 2025