- Jeśli chodzi o działania Rosji na arenie międzynarodowej u nas w regionie, co do wypowiedzi na temat Litwy, Przesmyku Suwalskiego czy działania na Białorusi - mamy do czynienia z wojną nerwów. I ona się wzmaga. Nie przez przypadek równolegle do szczytu NATO. Od teraz Rosja ma zostać określana mianem największego agresora - powiedział na antenie TV Republika, w rozmowie z Katarzyną Gójską, szef Kancelarii Premiera Michał Dworczyk.
Red. Gójska zapytała Michała Dworczyka w programie "W punkt" o to, jak aktualnie można ocenić sytuację militarną na Ukrainie.
- Jeśli chodzi o sytuację militarną, to niestety ta sytuacja jest dosyć poważna. Walec machiny wojennej Rosji toczy się nieubłaganie. Z każdym dniem oddziały rosyjskie zajmują kolejne ukraińskie miejscowości, tereny, które są zlokalizowane w obwodzie ługańskim. Wydaje się, że w perspektywie tygodnia, może nieco dłużej, obwód ługański zostanie całkowicie przejęty przez Rosjan. Zostało zaledwie kilka terenów w tamtym obszarze, które są jeszcze bronione. Niestety, trzeba przygotować się na to, że po stracie ostatniej miejscowości obwód ługański zostanie przejęty. To jest niestety realna perspektywa. Rosjanie - jeśli chodzi o artylerię - mają miażdżącą przewagę. Szacuje się, że to jest nawet w granicach 1:10. Na różnych odcinkach frontu to wygląda w sposób różny, ale przewaga jest miażdżąca. Eksperci wskazują na to, że po zajęciu obwodu ługańskiego, rozpocznie się ofensywa w obwodzie donieckim i tam zostanie skupiony cały wysiłek rosyjski. Rosjanie cały czas aktywnie działają na rzecz swojego planu, a on skupia się właśnie na zajmowaniu kolejnych terenów w tych rejonach
- odpowiedział szef Kancelarii Premiera.
- Jeśli chodzi o działania Rosji na arenie międzynarodowej u nas w regionie, co do wypowiedzi na temat Litwy, Przesmyku Suwalskiego czy działania na Białorusi - mamy do czynienia z wojną nerwów. I ona się wzmaga. Nie przez przypadek równolegle do szczytu NATO. Od teraz Rosja ma zostać określana mianem największego agresora
- dodał.
Dworczyk przyznał również, iż póki co "nie widać za bardzo, żeby ta sytuacja w najbliższych tygodniach miała się zmienić".
- Dostawy z Zachodu są daleko niewystarczające co do potrzeb Ukraińców - przyznał.
Katarzyna Gójska zapytała, czy niewystarczające dostawy broni mogą wynikać właśnie z tego, że mogą wpłynąć one na uszczuplenie zasobów NATO - w razie, gdyby potrzeba była obrona wschodniej flanki Sojuszu.
- Na tą chwilę nic nie wskazuje na to, żeby wystąpiła agresja militarna na kraje członkowskie NATO. Mimo wszystko powinniśmy zabezpieczyć sobie zasoby do ewentualnej obrony. Co do dostępności, rzeczywiście nie wszystko jest łatwo dostępne. Niektóre rodzaje amunicji to asortyment, który należy zamawiać i czekać. W tej sytuacji, w której jesteśmy, należy dzielić się zasobami, które każdy z krajów posiada. Żadne z państw Sojuszu nie jest dziś realnie zagrożone atakiem lądowym. Warto jednak podkreślić, że amunicja i sprzęt, które trafiają na Ukrainę, potencjalnie zwiększa też bezpieczeństwo Polski i innych krajów członkowskich. Sytuacja wygląda tak, że każdy jeden rosyjski czołg zniszczony na Ukrainie to o jeden czołg mniej, który mógłby wjechać na teren któregoś z państw NATO.
- ocenił Dworczyk.
Redaktor zapytała szefa Kancelarii Premiera o to, dlaczego w takim razie występuje podział w poglądach na ten temat, a także o to, jak polski rząd ocenia fakt, iż przekazywanie broni przez kraje Zachodu nie jest bardziej szczodre.
- Nie każdy patrzy na sytuację w naszym rejonie tak jak polski rząd. Wspieranie Ukrainy to dbałość o bezpieczeństwo Polski. Przekazanie 4 dział samobieżnych Ukrainie przez jedno z największych państw europejskich trudno ocenić jako pomoc, która mogłaby zmienić losy tej wojny. Rosjanie nie mają tego rodzaju problemu, bo mają zgromadzone olbrzymie zapasy broni jeszcze z okresu "zimnej wojny". Nie można prowadzić odpowiedzi adekwatnej do rosyjskich ataków artyleryjskich, bo zwyczajnie nie ma na tyle amunicji. To w pewnym sensie ilustruje też, w jakim punkcie wojny jesteśmy
- stwierdził polityk.