Do tej pory takiemu oprawcy zwierzę mógł zabrać policjant, strażnik gminny lub upoważniony przedstawiciel organizacji pożytku publicznego zajmującego się statutowo ochroną zwierząt. Po tym oczywiście wszczynano postępowanie, zwierzę było jednak zabezpieczone przed sadystą. Brzmi to logicznie, ale tylko w teorii. Po pierwsze, sami Powiatowi Lekarze Weterynarii przyznają, że nie są upoważnieni do wydawania opinii o stanie zdrowia zwierząt (!). Po drugie, nie jest tajemnicą, że hodowcy, pseudohodowcy i rolnicy często doskonale znają się z miejscowymi PLW. Po trzecie, powiatowy weterynarz jest ostatnią osobą, której chce się nagłaśniać przypadki patologii z jej rejonu – obciąża to jego samego jako nieskutecznie dbającego o swój teren. I znów łatwo wyobrazić sobie sytuację, gdy Powiatowy Weterynarz wezwany na miejsce znęcania się nad zwierzęciem mówi, że „nic się tu nie dzieje” i odsyła z kwitkiem policję, strażników i obrońców zwierząt – przypomnijmy – statutowo upoważnionych do interwencji. Osobną kwestią jest dostępność takiego lekarza. W przeciwieństwie choćby do policji nie przyjedzie natychmiast i na każde wezwanie. Nietrudno dostrzec tu drugie dno. Będzie nim pójście na rękę hodowcom, pseudohodowcom i wszystkim tym, którzy ze zwierząt uczynili sobie nijak kontrolowane źródło dochodu i którzy boją się nadzoru społecznego. I pal sześć podatki (według szacunków pseudohodowle psów i kotów generują zyski idące w miliardy złotych rocznie!), gorzej, że prawdopodobnie znów jesteśmy świadkami działania agresywnego lobby, tak jak miało to miejsce w wypadku zwierząt futerkowych. I tu jest pies pogrzebany. Szerzej o tej sprawie już niebawem.
Znów kręcą w sprawie zwierząt
W Sejmie pojawił się projekt zmiany ustawy o ochronie zwierząt autorstwa posłów Kukiz’15, który zakłada, że w wypadku, gdy właściciel zwierzęcia się nad nim znęca w sposób zagrażający zdrowiu lub życiu, to o tym, czy można mu je odebrać, miałby decydować Powiatowy Lekarza Weterynarii (PLW).