Zawsze, gdy o tym myślę, przypomina mi się opowieść jednego z czytelników, który relacjonował mi, jak u niego w powiecie wyglądała II tura wyborów prezydenckich. Otóż jeden z klubowiczów namawiał wszystkich dookoła, aby głosowali na Dudę. Ciągle jednak nie mógł przekonać własnej teściowej. W końcu po kłótni padł ostateczny argument: „Jak mamusia nie pójdzie zagłosować, to będzie sobie Bronkobusem do lekarza jeździć”. Opór został złamany. Finał tej historii jest taki, że w tym okręgu Andrzej Duda wygrał… jednym głosem. Czytelnik miał od tej pory ogromną satysfakcję. Pewnie każdy z nas zna podobną historię i z pewnością wielu prezydenta traktuje jako kogoś bardzo bliskiego. Dlatego tak wszystkich bolało, gdy Andrzej Duda zawetował ustawy. Dziś jesteśmy jednak w innej rzeczywistości. Mam nadzieję, że prezydent już wie, że dzisiejsza opozycja nim gardzi niezależnie od tego, czy jest dla niej przychylny czy nie. Z PO i jej klonami nie da się rozmawiać przy herbacie. No, chyba że chce się później usłyszeć drwiny z tego, że była za słodka albo źle podana. Mimo dwóch lat w opozycji oni nadal nami gardzą. Uważają, że możemy być co najwyżej ich sługami, z których można tylko się wyśmiewać. To wyklucza dialog. Może prezydent potrzebował 2017 r., aby to zrozumieć. Teraz musi odbudować zaufanie swojego zaplecza. Podpisanie ustaw o KRS i SN pod pręgierzem Unii Europejskiej to dobry początek. Przed prezydentem jednak długa droga. Zaufanie bowiem łatwiej zdobyć niż odbudować po ciężkim zawodzie.
Zachował się, jak trzeba
Rok 2017 nie był łatwy dla prezydenta Andrzeja Dudy. Swoją decyzją z lipca z pewnością stracił zaufanie dużej części swojego elektoratu. Często tych ludzi, którzy walczyli za niego jak lwy w swoim środowisku. I to, co mówię, nie jest gołosłowne.