Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama
,Jerzy „Bayraktar” Lubach
18.12.2022 07:21

Ta nasza nędzna apokalipsa

Kto przeżył stan wojenny jako osoba już świadoma – a ja miałem wówczas 23 lata – niechętnie wraca do tych podłych czasów, w świadomości społecznej skutecznie zakłamywanych latami przez sprawców tej tragedii i ich kamratów niby z przeciwnej strony, jak różne michnikoidy. Z PRL zostały zabawne szyderstwa Barei, z Solidarności jej piękne godło i pieśń Jana Pietrzaka oraz pogardliwy „styropian”. Czy stan wojenny ma się dziś sprowadzać do obrazka z kultowej fotografii Chrisa Niedenthala – kina Moskwa z afiszem słynnego filmu Coppoli?

Są i inne symboliczne kadry, ale w ogóle nie istnieją w ikonosferze młodych, a w pamięci świadków stopniowo się zacierają. Dla nas czymś wówczas niezwykle ważnym była solidarność z Polską Ameryki Ronalda Reagana – nie mogliśmy widzieć w TV zainspirowanego przezeń wspaniałego cyklu audycji pod PanaJankowym hasłem „Let Poland be Poland” z udziałem największych gwiazd Hollywoodu i śpiewającym po polsku Sinatrą, ale z Wolnej Europy wiedzieliśmy, że prezydent USA właśnie zapala w Białym Domu świecę solidarności. Nie o wspominki jednak chodzi.

Spacyfikowani, zastraszeni, przetrąceni

Rzecz w tym, że stan wojenny odbił się ponuro na kilku pokoleniach i dziś zbieramy tego gorzkie żniwo. Czemu miał służyć? Zastraszeniu większości Polaków, która z porywu serca poszła za nieliczną w istocie grupą patriotów pragnących wykorzystać naturalny bunt przeciw władzy do wywalczenia jak największej sfery wolności z dążeniem do prawdziwej wolności i suwerenności Polski w tle. I to się komuszej mafii udało, oni liczyli na powszechny zawsze i wszędzie konformizm i nie przeliczyli się.
Sytuacja była klarowna – odtąd znowu dla większości liczyło się tylko jedno – własny, mały lub wielki interes. To nie ci, co byli torturowani i więzieni, się załamali, ale ogół, który nie chciał być bity i wyrzucany z pracy. I tak wychowali swoje dzieci i wnuki, obecne lemingi: nie pyskuj, nie podskakuj, siedź na dupie i potakuj.

Nie chcę bynajmniej powiedzieć, że wszystko było trywialne, bo obrażałoby to nie tylko tych wszystkich bohaterskich Romaszewskich, Morawieckich, Gwiazdów, Macierewiczów, Popiełuszkę i jego braci w kapłaństwie i męczeństwie, ale i nie wiadomo ile tysięcy szeregowych członków Solidarności pozostałych w jej podziemnych szeregach z dumnych „10 milionów”. Tych, o których nie było w gazetach, ale byli w gazetkach drukowanych i roznoszonych przez nas, co jak młody Piłsudski nie chcieli żyć w „klozetowej atmosferze”, jaką zafundowano wszystkim Polakom.

Chodzi o to, że wówczas po raz kolejny przetrącono i tak już osłabiony wojennym i powojennym trzebieniem prawdziwych autorytetów kręgosłup moralny narodu. Jak słusznie zauważył Robert Czyżewski, dyrektor Instytutu Polskiego, który właśnie na nowo podjął misję w Kijowie:
„Siła tradycji Niepodległej była tak potężna, że po klęskach kolejnych powstań polskość wciąż się odradzała, ale II wojna światowa zmieniła wszystko. Prymitywny plan niemieckiego nazizmu był tylko dodatkiem i wstępem do sowiecko-rosyjskiej operacji. Owa będąca nośnikiem polskości elita została niemal unicestwiona. Przerwano ciąg pokoleń. Po to, żeby uniemożliwić odradzanie się mitu polskości, stworzono atrapę niezależności – PRL. Niezależność z własną flagą, godłem i pieniądzem, ale też mediami, sądownictwem, kulturą… Miejsce wymordowanej elity zajęli inni. Często odrzucali oni dawną tradycję i klasyczną polskość, najczęściej byli po prostu konformistami. System selekcjonował negatywnie, wydobywając miernoty gotowe odgrywać swoją rolę w farsie pseudoniezależnego państwa.
Operacja się udała. Moskiewscy namiestnicy w Kraju nad Wisłą posłusznie wykonywali polecenia Kremla, pacyfikując społeczeństwo, z którego przecież też sami wyrastali…; Upadlające… lecz przecież nie takie nowe”.

Czas wyboru

I teraz, po trzydziestu paru latach w wolnej i suwerennej Polsce wolnych i suwerennych Polaków zostało, jeśli się opierać na sondażach i wynikach wyborów, gdzieś z 40 proc. Oczywiście jest ich więcej, pewnie nawet grubo ponad połowę, ale uznanie tego za sukces byłoby bluźnierstwem, zwłaszcza że spora ich część, rozgoryczona nie tyle własną nędzną sytuacją materialną zapomnianych „kombatantów i represjonowanych”, co bezkarnością katów i zdrajców, znowu mącących przeciw Polsce na zlecenie jej wrogów, przestaje liczyć na pozytywny wynik wyborów. Ja też.

Obecnie sytuacja znowu się klaruje i powstaje pytanie z kategorii „być albo nie być”: co z tym zrobić? Kiedyś ukryci przed spojrzeniem większości Polaków jurgieltnicy kreujący się na „postępowych patriotów” oburzali się na określanie ich mianem targowicy, dziś wcale o to nie dbają, sami porzuciwszy wszelkie maski. Antypolskie partie bez żenady prezentują w Sejmie obronę antypolskich interesów, na oczach wszystkich podkopując najważniejsze filary bezpieczeństwa czy wręcz istnienia państwa polskiego, i w sumie osiągają sondażowy wynik wyższy od stronnictwa patriotycznego! Brak realnego rozliczenia komunizmu ze stanem wojennym włącznie odbija się dziś prawicy ciężką czkawką.

Dlaczego użyłem w tytule określenia „nędzna” apokalipsa? TVP Kultura w przeddzień rocznicy pokazała ów film Coppoli, reklamowany afiszem na zdjęciu Niedenthala. Byłem na nim wtedy w grudniu w kinie Moskwa, ale później jakoś mnie nie ciągnęło do powtórnego obejrzenia, bo choć byłem młodym człowiekiem, ale starym kinomanem, w dodatku kończącym studia reżyserii filmowej, i coś mi już wtedy nie pasowało w dziele okrzykniętym i po dziś dzień uznawanym za arcydzieło.

Umysły zawłaszczone

Teraz, po wielu latach wydaje mi się, że wyczułem w powichrowanym myślowo filmie właśnie trywialność potraktowania tematu bezczelnie podprowadzonego Conradowi. Wielki pisarz widział na własne oczy koszmar, który doprowadził Kurtza do odrzucenia wszelkich zasad obowiązujących „białego człowieka”, czyli członka cywilizacji zachodniej, tymczasem pełen niezwykle efektownych scen film Coppoli jest całkowicie wymyślony, operując schematami wprost z ówczesnej „liberalnej” prasy i telewizji amerykańskiej. Tyrady kabotyńskiego Brando jako Kurtza zamiast ukazać grozę w całej jej strasznej postaci – śmieszą. Tak się morduje straszliwe filozoficzne pytania, sprowadzając je do poziomu prostactwa. Talent to za mało.

Jak twierdził znany animator kultury, pseudonim Lenin: „Film to najważniejsza ze sztuk”. Nikt nie pamięta dalszego ciągu zdania: „dopóki większość społeczeństwa to analfabeci”. Dziś film służy doprowadzaniu do wtórnego analfabetyzmu kulturowego, historycznego, co na naszym podwórku udowodnił Andrzej Wajda w jednym z ostatnich swych dzieł, kalając legendę własnego (też zresztą nieźle podfałszowanego) „Człowieka z marmuru” i nachalnie fałszując historię w interesie klik, które zawarły obopólnie korzystną, a bolesną dla Polski umowę przy Okrągłym Stole. Wykreślanie prawdziwych bohaterów Solidarności symbolizuje podmiana Anny Walentynowicz na rzekomą ikonę strajku, wątpliwej konduity tramwajarkę odgrywaną przez gwiazduchę tefałenów.

I tak jest z całą sferą kultury zawłaszczoną przez lewactwo rozbestwione bezkarnością zapewnianą przez peerelowskie nadal w swej istocie sądy. Obok nas trwa straszna wojna, trzeba się zjednoczyć w obliczu wroga, a zamiast tego mamy wylew nieczystości w życiu publicznym, często wręcz zachwalany przez fałszywe autorytety moralne, którym nie przeszkadza sędzia kradnący w sklepie, celebryta rozjeżdżający po pijaku ludzi, bandyta chowany z honorami wojskowymi na Powązkach.

Tak, apokalipsa nadciąga, choć nie dane nam wiedzieć, kiedy nastąpi. Chciałoby się stawić jej czoła godnie, a nie tonąc po kolana w brudzie. Nie rozdzióbała nas WRON-a, a dajemy sobie robić na głowę jej pokracznemu potomstwu...

Reklama