Od tamtego czasu – zwycięstwa Lecha Kaczyńskiego i jego mądrych rządów w mieście – Warszawa bardzo się zmieniła. Także demograficznie. Przybyło mnóstwo nowych mieszkańców, tych aspirujących, ambitnych zdobywców, dla których niestety, prócz pracy w warszawskich korporacjach, awans społeczny kojarzy się z głosowaniem na tych, których promują postkomunistyczne elity i media w rodzaju TVN24. Dziś o przyszłości stolicy zdecydują w znacznym stopniu nowi warszawiacy. A ich złodziejska reprywatyzacja nie dotyczy – wyrzucanie kogoś na bruk na Nabielaka czy Chłodnej odbija się bardzo dalekim echem na nowych osiedlach Białołęki, Ursusa czy Wilanowa.
Dokładnie na to liczy tolerująca złodziejstwo ekipa, która dotąd rządziła miastem. PO, która do dziś chroni Hannę Gronkiewicz-Waltz, pod rządami której bez przeszkód działała mafia, promuje na nowego prezydenta szefa jej ostatniej kampanii Rafała Trzaskowskiego.
Trudno o bardziej wyraźny sygnał do różnych grup interesów zainteresowanych tym „by było tak, jak było”. Będzie to ścisła kontynuacja układu warszawskiego – to samo środowisko i ten sam układ sił, który dziś żeruje w stolicy. Ale też Trzaskowski, nieźle się prezentujący i wygadany, ma pełnić rolę wabia dla dotychczasowych wyborców Hanny Gronkiewicz-Waltz oraz nowych korpoludków i warszawskich widzów TVN – i utrzymać status quo.
Przekonanie PO, że to się może udać, zapewne jest poprzedzone badaniami w Warszawie. Liczą, że wybory zamienią się w rodzaj wyborów miss Polonia – a wyborcy dadzą się zwyczajnie nabrać na cukierkowy wizerunek i gładkie zdania. Widać już, jak ta kandydatura krzepi zdeklarowanych wyborców PO – ich upadła partia zdobywa się na wystawienie kogoś, z powodu kogo – na pozór – nie muszą się gęsto tłumaczyć przed znajomymi.
Łatwo można sobie wyobrazić tę kampanię – znani celebryci i aktorzy chórem będą się zachwycać, a także dawać do zrozumienia, że zagłosowanie na kogoś innego niż Trzaskowski to wypisanie się z klasy wyższej, z elity, inteligencji, świata artystycznego i kulturalnego. Łatwe chwyty, przewidywalne wobec aspirujących ambitnych nowych warszawiaków – coś wyrecytuje Żebrowski, zadeklamuje Komorowska, wykrzyczy Stuhr czy Meller. Oni naprawdę liczą, że to się uda – postawić fasadę, która przykryje to, co gnije i cuchnie z tyłu, tuż za nią, w wyniku ich rządów. „Cud niepamięci” Stanisława Soyki mógłby być motywem muzycznym tej kampanii.
PO liczy, że ludzie nie wiedzą, nie pamiętają, nie rozumieją, i to widać od pierwszych wystąpień Rafała Trzaskowskiego. Kandydat Platformy jest oburzony latami rządów Platformy. Mówi: „Mnie jako warszawiaka bulwersuje to samo, co większość warszawiaków: oddawanie kamienic w ręce jakiegoś dziwnego układu”. Nie dodaje rzecz jasna, że prowadził kampanię Hanny Gronkiewicz-Waltz już po głośnych działaniach czyścicieli kamienic, wyrzucaniu ludzi na bruk, zabójstwie Jolanty Brzeskiej. Jednym słowem przedstawia się jak inni cyniczni politycy PO – właśnie przyleciał z Marsa i chce zmieniać Warszawę.
Strategia PO na Warszawę zatyka dech – tak otwarte traktowanie jej mieszkańców jak idiotów, wyborców, którym da się wcisnąć każde kłamstwo, każdy blef, byle go opakować w błyskotki – nieczęsto się spotyka. Prześwieca przez to głęboka pogarda twórców jego kampanii wobec wyborców. Technokratyczny zamysł, że głowami ludzi da się sterować z któregoś piętra biurowca z siedzibą firmy reklamowej.
Nadzieją dla uczciwej, dobrej zmiany jest nie tylko dobry kandydat prawej strony. Może nią być także elementarna uczciwość ludzi tworzących środowiska odległe od prawicy, ale wstrząśnięte dokonaniami PO w Warszawie i cynizmem ludzi tej partii, którzy nie okazują najmniejszej skruchy. Ruchy miejskie i lewicę postawiono przed faktem dokonanym i pytanie, czy wezmą udział w promowaniu dalszych rządów układu warszawskiego, jest otwarte. W drugiej turze, do której pewnie wejdzie Trzaskowski i kandydat PiS, mogą stanąć przed wyborem – czy być zakładnikiem ideologii antyPiS pozwalającej zachować wpływy i władzę tym, którzy dziś żerują na Warszawie, czy jednak opowiedzieć się za faktyczną zmianą i uczciwymi rządami. O losach miasta zadecyduje więc… przyzwoitość. Lub jej brak.