Mocno wzywał do tego m.in. prezydent USA Donald Trump. Dlatego też w wymiarze politycznym decyzja o podniesieniu progu z 2 do 5 proc. PKB wydaje się oczywista. Większe wydatki na obronność to więcej zbrojeń. A to z kolei oznacza zwiększenie możliwości odstraszania i obrony. Historia uczy nas jednak, że teoria sobie, a rzeczywistość sobie. W tym roku minie 11 lat od momentu, gdy na szczycie w walijskim Newport kraje Sojuszu przyjęły wspomniany próg 2 proc. wydatków na obronność. Jeszcze w ub.r. aż dziewięć państw NATO nie przestrzegało tego zapisu. A przecież przez ostatnie lata wyzwań dla bezpieczeństwa przybyło aż nadto. Dlatego też w kwestii wydatków obronnych zalecałbym chłodną głowę. Nie będzie to proces, który nastąpi w przeciągu kilkunastu miesięcy. Jeszcze zanim cokolwiek podpisano, z wymogu wymiksowała się lewicowa Hiszpania. A i wśród pozostałych państw, które teraz głośno wieszczą sukces, są takie, które wolałyby zostawić wszystko po staremu. Mowa tu m.in. o Niemczech, którym nowy porządek i zwiększenie militarnej obecności NATO w regionie mocno pokrzyżują plany politycznego resetu z Rosją.
Pożyjemy, zobaczymy
O zwiększeniu wydatków na obronność przez kraje członkowskie NATO mówiło się od dawna.