Uderz w stół, nożyce się odezwą – zagroź interesom Rosji czy Niemiec, wrzasną ich medialni najemnicy. Było to widać po katastrofie smoleńskiej, gdy kopiowali manipulacje wprost z rosyjskiej prasy. Widać było w przemyśle pogardy przeciw prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu i jego projektom, które były nie w smak naszym sąsiadom.
Ci sami ludzie bronią dziś statusu niemieckich mediów w Polsce i podnoszą larum przeciw dopominaniu się przez Polskę reparacji wojennych od Niemiec. Nie wolno ich zdaniem nawet o tym myśleć. Opłacani, znani i promowani przez postkomunistyczny mainstream piszą o dekoncentracji mediów jako o cenzurze i walce z niezależnością prasy. W dekoncentracji rynku medialnego chodzi właśnie o to, by uniezależnić polskich dziennikarzy od oligarchów medialnych. Większa liczba wydawnictw i tytułów niepowiązanych ze sobą kapitałowo czy właścicielsko jest gwarancją wolności słowa. Ale dobrze opłacane pluszaki będą bronić „pluralizmu” niczym szef komunistycznych związków zawodowych w PRL‑ u Alfred Miodowicz. Walcząc z Solidarnością, twierdził: pluralizm to jeden związek zawodowy w jednym zakładzie. Dziś od pogrobowców PRL‑ u słyszymy w istocie to samo.