Wyprawa Nancy Pelosi na Tajwan była podróżą emocjonującą dla całego świata. W monitorującym trasy wszystkich przelotów serwisie Flight radar każdy ruch jej samolotu śledziło tylu ludzi, że nie wytrzymały tego serwery, których wytrzymałość próbie ogniowej poddały przecież pierwsze dni tegorocznej napaści Rosji na Ukrainę. Czy władze chińskie zdecydują się jeszcze na jakąś awanturę, czy powrócą do koszar z prowadzonych z rozmachem ćwiczeń, dowiemy się pewnie dość szybko.
Możliwe, że Pelosi swą wyprawą bardziej, niż samym Tajwańczykom pomogła chińskiemu przywódcy Xi Jinpingowi, nie mogącemu dotąd być pewnym przedłużenia swej władzy na trzecią kadencję. Demonstracja siły na pewno spodobała się towarzyszom, była też na pewno wygodną ucieczką do przodu w chwili, gdy potężne państwo mierzy się z pandemicznym kryzysem. Warto mieć świadomość, że ta niepewność utrzymania władzy jest wspólna również dla trzeciego bohatera tej historii, prezydenta Stanów Zjednoczonych Joe Bidena. Niedawne badania, opublikowane przez przyjaznych przecież demokratom dziennikarzy, pokazały, że nawet elektorat z jego własnego politycznego zaplecza nie widzi w nim kandydata w kolejnych wyborach prezydenckich. Biden dla jednych jest zbyt, dla innych - za mało rewolucyjny. Co więcej, jeszcze gorzej wyglądają wyniki Kamali Harris, która miała być jego następczynią, ale pałac opuści najpewniej razem ze swoim szefem.
Pelosi, choć też przecież demokratka, swa misje zorganizowała bez błogosławieństwa, a trochę nawet wbrew otoczeniu prezydenta. Biden bowiem z Chinami ma własne kłopoty i nie jestem pewien, czy obecna eskalacja napięcia jest mu potrzebna do szczęścia. Z Państwem Środka łączy się przecież jedna z większych porażek prezydentury Bidena, czyli zachowanie Rosji. Bo choć swoją stanowczością w sprawie Ukrainy Biden się w dużym stopniu zrehabilitował, a nawet zyskał uznanie części polskiej prawicy, to przecież początki były zupełnie inne. Biały Dom, choć deklaracje padały nieraz bardzo ostre, powrócił do polityki resetu, ustąpił w sprawie wielu sankcji, chcąc obłaskawić Niemcy i Rosję, by zyskać w nich partnerów w globalnej potyczce z Pekinem. W efekcie Niemcy jeszcze mocniej od Rosjan się uzależniły, a Rosja po zaatakowaniu Ukrainy w Chinach znalazła jednego z niewielu sojuszników, a co najmniej – życzliwych obserwatorów. Chiny same miały i mają własne apetyty, patrzą więc, ile Rosja zdziała. Tajwan patrzy zaś na to, jak broni się Ukraina i tak oba te chińskie państwa w pewnym stopniu też mają na Ukrainie swoją proxy war. Pelosi, wpływając na usztywnienie stanowiska Chin może więc niechcący jeszcze mocniej związać je z Rosją. Pozostaje mieć nadzieje, że ani Ukraina, ani Tajwan nie będą musiały słono zapłacić za jej lot.