Tak to już jest, że procedury powoli stają się zwyczajami, a te w zasadzie nie wiadomo czemu już mają obowiązywać. W sprawie ochrony przeciwpowodziowej wychodziliśmy z założenia, że nic dużego się nie może zdarzyć. Jeszcze dwa miesiące temu pytając ekspertów o kwestie powodzi, usłyszelibyśmy o zalewaniu miast i konieczności adaptacji do zmian klimatu. Teraz jednak natura przypomniała nam o konieczności retencji na największych rzekach w Polsce. Mam wrażenie, że lekcję odrobimy też w przypadku lasów. Aktywiści i różnej maści eksperci zapewniają nas, że lasy będą się miały dobrze, o ile zostawimy je w spokoju i zaprzestaniemy jakichkolwiek działań. Minęło już przecież dużo czasu od największego pożaru lasów w historii powojennej, czyli tragedii w Kuźni Raciborskiej. Kto to właściwie pamięta? Nikt. Skoro nikt, to znaczy, że jesteśmy bezpieczni i możemy bawić się w eksperymenty aktywistów. Zniszczymy Lasy Państwowe i obecny system, a później – jak wybuchnie czterodniowy pożar – będziemy pytali: gdzie są drogi przeciwpożarowe i dlaczego tymi, które zostały, nie da się przejechać? Dlaczego nie mamy planów i dlaczego ostatnie manewry strażaków w lesie odbyły się 8 lat temu? Tacy niestety się staliśmy. Niszczymy, nie zastanawiając się, czy to ma sens. Bez szacunku dla tego, co ustaliły poprzednie pokolenia. Może to cecha immanentna ostatniego pokolenia.
Ostatnie pokolenie. Stare błędy
Jedna z moich ulubionych bajek mówi o tym, dlaczego małpy nie budują domów. Opowiada o słomianym zapale, kłótniach i o tym, że o bezpieczeństwie myśli się dopiero wtedy, gdy następuje kryzys. W efekcie nic się nie zmienia, a małpy zamiast zbudować dom, nadal mokną. W Polsce jest trochę podobnie, ale jednocześnie żyjemy w czasie przełomów.