Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama

Orwell po ormiańsku

Jak Państwo wiedzą, uważam, iż zajmowanie się geopolityką prowadzi do przekonania, że wszystko łączy się ze wszystkim. Dlatego jako jeden z nielicznych w Polsce publicystów zajmuję się Kaukazem, gdyż to, co tam się dzieje, ma wpływ także na wojnę Rosji z Ukrainą i ogólną sytuację na świecie. Słabnąca Moskwa też o tym wie, tym bardziej Armenia, dlatego ormiańska agentura wpływu usiłuje przekazać światu wygodną dla Armenii i Rosji wersję wydarzeń w Karabachu.

Ma to miejsce także w Polsce, gdzie ostatnio pojawiło się kilka publikacji prezentujących jednostronnie proormiańskie, a całkowicie sprzeczne z faktami stanowisko. Nie będę się zniżał do omawiania kolejnego tekstu Witolda Repetowicza, który podczas walk o Karabach jako korespondent skompromitował się rozpowszechnianiem wyssanych z palca i przez nikogo niepotwierdzonych doniesień o rzekomym wsparciu strony azerbejdżańskiej przez najemników z Syrii, a po serii jego skrajnie nieobiektywnych „reportaży” TVP musiała przepraszać ambasadora Azerbejdżanu i wysyłać nową ekipę, która przedstawiła prawdziwy obraz konfliktu.

Karabach zawsze był częścią Azerbejdżanu

Do mącenia w głowach Polakom w sprawach odległego Kaukazu dołączył ostatnio „Tygodnik Powszechny” piórem Jakuba Osieckiego, przedstawionego jako „historyk, armenista; Polska Akademia Umiejętności, Papieska Akademia Teologiczna w Krakowie”. Skromnie przemilczano jego godność członka Armeńskiej Akademii Nauk...

Prof. Osiecki jest niewątpliwie znawcą regionu, autorem kilku znakomicie udokumentowanych książek o historii najnowszej Armenii. Tym bardziej przykro, gdy od pierwszych akapitów swojego artykułu, zatytułowanego pretensjonalnie „Mąki zabrakło w Stepanakercie”, ucieka się do nieprawd i równych kłamstwu przemilczeń: „Jesienią 2020 r. Ormianie ponieśli druzgocącą klęskę w tzw. drugiej wojnie karabaskiej. Walki toczono o maleńką enklawę ormiańską, istniejącą de iure pod władzą Azerbejdżanu, ale de facto od początku lat 90. XX w. będącą niezależną Republiką Karabachu”.

Osobliwe rozróżnienie mające zamazać prawdę: Karabach, od stuleci należący do Azerbejdżanu, także w czasach sowieckich, w 1993 r. wbrew prawu międzynarodowemu po prostu został zawojowany przez finansowane z Erywania, a uzbrojone przez Rosję oddziały armeńskich bojówkarzy. Przewodził im np. niejaki Monte „Avo” Melkonian, znany na całym świecie jako Abu Sindi, Saro czy Timothy Sean McCormack, międzynarodowy marksistowski terrorysta, walczący m.in. w Libanie, jeden z przywódców powstałej w 1975 r. ASALA-RM, czyli Armenian Secret Army for the Liberation of Armenia – Revolutionary Movement. Na wojnie, która spowodowała oderwanie Karabachu od Azerbejdżanu, poległ i pośmiertnie został w 1996 r. odznaczony przez władze tytułem Bohatera Narodowego Armenii, a w 1999 r. orderem Złotego Orła.

Powstałej wskutek masowych mordów na Azerach i wygnania setek tysięcy azerskich mieszkańców „niezależnej Republiki Karabachu”, jak był ją łaskaw określić pan Osiecki, nie uznał nikt na świecie – nawet Rosja! – a w następnych latach wydano cztery prawomocne rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ, potępiające armeńską agresję i domagające się zwrotu Azerbejdżanowi jego terytoriów.
Tyle co do de iure i de facto. Faktycznie fikcyjną Republiką Arcach rządziła wspierana przez Rosję Armenia, której władze przez dekady wywodziły się ze skrajnych szowinistów, tzw. klanu karabachskiego.

Rosyjskie „siły pokojowe” w korytarzu laczyńskim

Rażące notoryczne naruszanie zobowiązań deklaracji trójstronnej z 10 listopada 2020 r. przez Armenię po przegranej wojnie 2020 r. – odmowa całkowitego wycofania sił zbrojnych z terytorium Azerbejdżanu, Karabachu, oraz nielegalna eksploatacja zasobów naturalnych – spowodowały zablokowanie przez Baku tzw. korytarza laczyńskiego, drogi łączącej Karabach i Armenię przez miasto Laczin, w celu zapobieżenia dalszej bezprawnej eksploatacji zasobów naturalnych Azerbejdżanu, zwłaszcza złoża złota Gizilbulag i złoża miedzi i molibdenu Demirli, oraz ich transportowi do Armenii drogą Laczin, która jest przeznaczona wyłącznie do celów humanitarnych.

Nasz znawca z „Tygodnika Powszechnego” ujął to z wdziękiem: „Oficjalnym powodem blokady podawanym przez Baku ma być fakt, iż strona ormiańska nie zgodziła się na kontrolę (...) kopalni miedzi The Base Metals, która działa w obszarze przygranicznym. (...) Pod pretekstem zanieczyszczania środowiska (być może do takiego dochodziło – nie wiadomo) planowano dokonać tam wizji lokalnej. Ormiańskie władze Karabachu wystosowały też apel do ONZ o skierowanie niezależnych obserwatorów, mających zdecydować, czy kopalnia zachowuje standardy wydobycia miedzi”.

Ten „obszar przygraniczny” to de iure terytorium Azerbejdżanu, de facto nadal zajmowane przez Ormian, zarządzane rzekomo przez prezydenta tzw. Republiki Karabachu, a w istocie przez Erywań, który po 30 latach brutalnej okupacji wbrew rezolucjom ONZ ma czelność zwracać się do tej organizacji, by przysłała obserwatorów na tereny bezprawnie okupowane! Azerbejdżan nie odbił całości swoich ziem, gdyż po stronie Armenii wtrąciła się Rosja, rozlokowując swoje „wojska pokojowe” właśnie wokół korytarza laczyńskiego. Nic dziwnego, że premier Armenii Nikol Paszinian, wiedząc, że mandat rosyjskich „sił pokojowych” wygaśnie w 2025 r., zaproponował przedłużenie ich stacjonowania o... kolejne 20 lat!

Ormiańskie porządki

Słowa „pod pretekstem zanieczyszczania środowiska” użyte przez znakomitego znawcę regionu to już czysty cynizm. Prof. Osiecki nie może nie wiedzieć o straszliwych zniszczeniach dokonanych w toku 30 lat armeńskiej okupacji Karabachu, dewastacji flory i fauny, erozji gleb, zatruwania zbiorników wodnych oraz niszczenia miast i wsi, bo pisały o tym nawet media armeńskie! Informacje o tym podawała ekologiczna organizacja pozarządowa Ecolur w Armenii, a w 2013 r. na stronie Ormiańskiego Komitetu Narodowego Ameryki (ANCA) pojawił się tekst o ostrym zanieczyszczeniu środowiska po oddaniu złoża Demirli do eksploatacji. Ormianie w pobliżu strefy wydobywczej zostali zmuszeni do opuszczenia swoich miejsc zamieszkania i przeniesienia się do innych regionów z powodu negatywnego wpływu funkcjonowania kopalni na ich zdrowie.

Inna sprawa to świadome niszczenie przez Ormian miast i zabytków Karabachu po wymordowaniu lub wygnaniu azerskich mieszkańców. Przedstawiciel USA Matthew Bryza, współprzewodniczący Grupy Mińskiej OBWE, po wizytacji na tych terenach porównał Ağdam do Warszawy po II wojnie światowej – ponurym symbolem tego, co pozostało z kwitnącego niegdyś miasta o 150 tys. mieszkańców, obecnie prawie całkowicie opuszczonego, jest widoczna na jednym ze zdjęć ruina teatru miejskiego.
Kluczowe pytanie do Armenii

W Armenii nadal króluje orwellowskie dwójmyślenie: już wiedzą, że Rosja po 300 latach wykorzystywania ich przeciw wszystkim innym narodom kaukaskim w decydującym momencie ich zdradziła, ale nadal wiążą z nią nadzieje, co wydusił z prezydenta Armenii Wahagna Chaczaturiana dociekliwy dziennikarz „Tygodnika TVP” Karol Wasilewski w wywiadzie z 28 kwietnia.

„[Wasilewski:] To oczywiste, dlaczego Moskwa nie przyszła wam z pomocą. Bo sama jej szuka, prowadząc od roku wojnę na Ukrainie. Ale czy w obecnej sytuacji Armenia nadal chce strategicznego sojuszu militarnego z Rosją?
[Prezydent Chaczaturian:] Tak! Chcemy kontynuować naszą współpracę z Rosją i bardzo nam na niej zależy.
[Wasilewski:] Jak pan chce współpracować z Europą, skoro to Rosja jest dla Armenii najważniejszym sojusznikiem?”.

Dopóki na to pytanie Armenia nie odpowie sama sobie, będzie skazana na wykonywanie poniżających usług dla państw bandyckich, Rosji i Iranu, co i tak nie uratuje jej istnienia, dopóki uczciwie nie dogada się z sąsiadami, nie tylko Azerbejdżanem, lecz także z Gruzją, wobec której niemający kaukaskich korzeni Ormianie także wysuwają absurdalne roszczenia.

Mocarstwa może się przejmą upadkiem Rosji, ale z pewnością nie będzie dla nich problemem kwestia istnienia lub nie Armenii. Im szybciej to pojmą w Erywaniu, tym lepiej dla Ormian.

 

Reklama