Nie jestem znawcą Kościoła i mogę jedynie mówić o nadziejach związanych z Leonem XIV, którego wybór dowodzi, że Duch Święty nie przestaje zadziwiać. Oczywiście opinie o nim są diametralnie rozbieżne. Dla jednych będzie on kontynuatorem linii Franciszka (klimatyzm, migracja i synodalność), drudzy natomiast twierdzą, że będzie wręcz „papieżem Trumpa”, który przestawi Kościół na zdrowe, konserwatywne tory, ratując go przed pewną zgubą.
Tylko na czym ostatecznie się skończy? Na kompromisie? Przypatrując się twarzy papieża elekta, dostrzegłem żywą inteligencję, ale zarazem pewną chytrość, i pomyślałem, czy przypadkiem właśnie nie wykolegował tych wszystkich bergolianów, którzy na niego głosowali. Owszem, powoływał się parokrotnie na poprzednika, ale czy aby nie po to, by uspokoić wszelkiej maści progresistów? O tym, kim będzie, zdaje się przesądzać wybór imienia.
Zdecydował się na Leona, czyli lwa, a nie na kogoś udającego biedaczynę z Asyżu. Leon I Wielki był tym papieżem, który w roku 452 podczas spotkania pod Mantuą samą siłą autorytetu skłonił Attylę do zaniechania marszu na Rzym. I Azjata zawrócił. Z kolei Leon XIII w encyklice „Rerum novarum” otworzył się na klasę robotniczą, pozostając zarazem prawdziwym biczem Bożym na komunistów, masonów i bezbożników. W swoim pierwszym wystąpieniu mówi o współczesnym prześladowaniu i wyśmiewaniu chrześcijan. I widać, że w tej konfrontacji nie zamierza być bierny. Kluczem do pontyfikatu może być doświadczenie nowego pontifexa. Misje! Misjonarz nie jest osobą od zapewniania wiernym komfortu, jego zadaniem jest nawracać, uświadamiając, że nie ma innej drogi zbawienia jak wiara w Jezusa Chrystusa. A co do innych religii, nie można udawać, że każda jest jednakowo dobra – można modlić się jedynie o Boże miłosierdzie dla ich wyznawców. Czy zbliżamy się do końca czasów, czy też właśnie oddalamy od siebie Sąd Ostateczny?