23 lipca opublikowano badanie firmy Kantar, w którym Koalicja Obywatelska po raz pierwszy od wielu lat wyprzedziła Prawo i Sprawiedliwość. Choć był to wynik odosobniony i niepotwierdzony żadnym trendem, kibice i politycy opozycji ogłosili swój wielki triumf. Prezes PiS do sprawy podszedł z dużo większym dystansem. Chyba słusznie, kolejny sondaż, od Research Partner, dawał jego partii niemal samodzielną większość w Sejmie.
Sondaże sondażami, ale od 23 lipca, a zwłaszcza w ostatnich dniach, wydarzyło się kilka innych ciekawych rzeczy.
Kolejne wypowiedzi płynące z obozu rządzącego, ze słowami Jarosława Kaczyńskiego włącznie, pokazują, że rząd ma już dość zabawy w kotka i myszkę z Unią Europejską. Z wiary, że mamy do czynienia z, mimo wszystko, poważnym i działającym według jakichkolwiek stałych zasad partnerem, niewiele już, jak się zdaje, zostało. „Dość tego dobrego”, mówił Kaczyński przed kilkoma dniami, obecnie podtrzymuje ten kierunek w rozmowie z tygodnikiem „Sieci”. „Każdy chyba już widzi, że celem tych interwencji nie była ochrona praworządności europejskiej, ale rozmontowanie praworządności w Polsce” – stwierdza prezes PiS w odpowiedzi na żądanie dopuszczenia możliwości kwestionowania statusu sędziów sądów przez innych sędziów, która sparaliżowałaby całkowicie wymiar sprawiedliwości, i to za pomocą niefunkcjonującego nigdzie indziej w UE mechanizmu.
Czemu, poza całkowitym chaosem, miałoby to służyć? Przedsmak widzimy już dziś, gdy w wyniku niepotrzebnego, jak się okazuje, ustępstwa wobec KE dochodzi do blokady pierwszych wyroków sądów w sprawach karnych pod pretekstem testowania niezależności orzekającego sędziego. Obraz uzupełniają sygnały rozczarowania postawą Unii, płynące ze strony obozu prezydenckiego.
To o tyle istotne, że Jarosław Kaczyński, bodaj pierwszy raz od bardzo dawna, wraca w rozmowie z tygodnikiem braci Karnowskich do prezydenckich wet z 2017 r., mówiąc, że bez nich rozmowy z Komisją Europejską wyglądałyby dziś zupełnie inaczej. To prawda. To wówczas środowiska próbujące powstrzymać reformę otrzymały przecież czytelny sygnał, że obóz dobrej zmiany przestał być monolitem i można podejmować próby osłabiania lub obłaskawiania poszczególnych jego członków.
Ciekawą okolicznością, która może wpłynąć na społeczne nastroje i polityczną determinację, jest sprawa zaangażowanej w działania polityczne i krytykę rządu słupskiej adwokat. Gdy jej koledzy promowali swoją wizję praworządności na imprezie Jerzego Owsiaka, ona miała ranić nożem dwóch mężczyzn, rozbić pod wpływem alkoholu auto i zwyzywać funkcjonariuszy. Zarzuty wyglądają poważnie, co potwierdza fakt, że sąd zdecydował się na zastosowanie aresztu.
Choć w obozie rządowym wciąż nie brak polityków, którzy, przynajmniej oficjalnie, deklarują wiarę w otrzymanie funduszy z Unii, coraz więcej sygnałów wskazuje na zmianę polityki i rezygnację z oczekiwań, a już na pewno – z kolejnych ustępstw. „Nie mamy już gdzie się cofnąć. Wykazaliśmy maksimum dobrej woli, poszliśmy na kompromisy, ale widać, że nie o to tu chodzi. Jeżeli wygramy, stosunki z Unią Europejską będziemy musieli ułożyć po nowemu” – deklaruje w przywołanej już rozmowie prezes Kaczyński, a publikujący ją Jacek Karnowski widzi w niej zapowiedź asertywnej i nastawionej na spokój obywateli polityki energetycznej. A tu pole manewru jest duże, od zrywania unijnej czy raczej niemieckiej solidarności gazowej do prób wyjścia z mechanizmu uprawnień handlu emisjami.
W kontekście możliwego przesilenia w relacjach z KE warto przywołać jeszcze dwa inne głosy. W swoim podcaście „Niedyskrecje parlamentarne” Joanna Miziołek i Eliza Olczyk opowiadały ostatnio o panującym na prawicy przeświadczeniu, że obecne kamienie milowe nie będą ostatnimi, a w razie ustępstwa Unia zażądałaby też zmian w kwestiach obyczajowych. Z kolei w „Dzienniku Gazecie Prawnej”, w bardzo krytycznym wobec polityki PiS tekście, Andrzej Krajewski pisze, że Polska nie pasuje dziś do wizji dalszej polityki UE, a obecne szykany nie ustaną również w razie zmiany rządu. Krajewski zwraca uwagę, że Węgry, które w unijną agendę nie wpisują się w polityce krajowej, lecz już nie w międzynarodowej, ponoszą dużo mniejsze kary niż nasz kraj. Orbán pada ofiarą połajanek, lecz to Polska traci najwięcej pieniędzy. Więcej niż Rosja, co w innym, bardzo mocno krytykującym dzisiejszą UE tekście wykazuje w „Dzienniku Polskim” Jan Maria Rokita.
Wszystko to wskazuje, że w Zjednoczonej Prawicy zaczyna dominować narracja wcześniej głoszona przez Solidarną Polskę. I choć jeszcze nie szukałbym w tym przyczyn sondażowych wzrostów PiS, może się okazać, że pewna korekta retoryki, połączona ze sprawnie przeprowadzonymi działaniami osłonowymi i wzbogacona odrobiną szczęścia (zatrzymanie inflacji i wzrostu cen paliw, opanowanie sytuacji na rynku węgla), będzie kluczem do trzeciej kadencji. Warunkiem jej zdobycia jest bowiem ponowne przekonanie do siebie części utraconego, prawicowego elektoratu, który w większości nie znalazł dla siebie reprezentacji, a także utrzymanie elektoratu pragmatycznego, w PiS ceniącego skuteczność i troskę o gorzej lub przeciętnie sytuowane warstwy społeczne.
Druga strona nie zdążyła spokojnie skonsumować odtrąbionego na prawo i lewo sondażu Kantaru. Pogłoski o wewnętrznych sporach między Donaldem Tuskiem, Rafałem Trzaskowskim i Grzegorzem Schetyną mniej lub bardziej nasilały się od powrotu tego pierwszego do kraju. W ostatnich tygodniach, na marginesie przepychanek wokół organizacji dwóch konkurencyjnych imprez Tuska i Trzaskowskiego, zaczęły krążyć plotki o rozmowach prezydenta Warszawy z Szymonem Hołownią, z którym już wcześniej Rafał Trzaskowski występował wielokrotnie. Niechęć części wyborców Koalicji Obywatelskiej, obwiniających byłego gwiazdora TVN za przegraną swojego kandydata z Andrzejem Dudą, najwyraźniej nie rzutuje na relacje obu polityków.
Pogłoską o trochę krótszym stażu jest ta o buncie Grzegorza Schetyny. Ten, kiedyś ostro skonfliktowany z Tuskiem, miał liczyć na ułożenie na nowo wzajemnych stosunków, najwyraźniej się jednak przeliczył. Mając przed sobą perspektywę całkowitej marginalizacji w partii, według dobrze na ogół poinformowanych dziennikarzy zaczął rozmawiać z Hołownią, a ten weekend przyniósł informację, że po drodze dogadał się również z… Trzaskowskim.
Powrót Tuska miał się zakończyć podporządkowaniem i wchłonięciem ruchu Polska 2050. Wszystko wskazuje jednak na to, że jego jednoosobowe zarządzanie partią i mściwość – która nie mogąc dosięgnąć Jarosława Kaczyńskiego, skupiła się na kolegach – może obrócić się przeciw niemu, a może nawet przeciw Platformie.
Trzaskowski i Hołownia mają dysponować wewnętrznymi badaniami, które dają ich potencjalnej wspólnej partii poparcie większe od PO. Rafał Trzaskowski znany jest z niekończenia spraw i porzucania pomysłów, jednak obecność w tym gronie spiskowców dużo skuteczniejszego Schetyny może mocno zmienić ten obraz.
Tu jednak pojawić się musi jedna uwaga – ewentualne rozbicie Platformy cieszyłoby jako zasłużona porażka i kara dla Tuska, jednak z punktu widzenia PiS nie musi być korzystne, ponieważ to Donald Tusk jako najważniejsza twarz opozycji ma największy elektorat negatywny i w ostatecznym momencie pomoże zmobilizować lekko zawiedziony PiS, lecz pamiętający zbyt dobrze lata 2007–2015 elektorat.