Polskie krytyczne stanowisko ws. współpracy Niemiec i Rosji w ramach gazociągu Nord Stream było jasne od lat. A przynajmniej od momentu, kiedy prezydentem został Lech Kaczyński. Zwalczanie energetycznych zagrożeń dla państw regionu ze strony Rosji i Niemiec było podstawą jego polityki zagranicznej.
To dlatego powstała wówczas koncepcja połączeń gazowych z Kaukazu przez Ukrainę aż po polskie porty na Bałtyku, a także koncepcja bałtyckiego gazoportu. I to z powodu tego zagrożenia Lech Kaczyński budował środkowoeuropejski sojusz w opozycji do putinowskiego imperium, mówiąc m.in. tak: „Współpraca bałtycka państw nadmorskich łączy się dzisiaj także z trudnymi problemami, o których będziemy jeszcze rozmawiać, mianowicie ze sprawą Nord Stream, która jest sprawą bezpieczeństwa energetycznego”. Niestety, ten punkt widzenia nie spotykał się z poważnym traktowaniem ani ze strony ówczesnego prezydenta USA, ani innych przywódców zasiadających po alianckiej stronie stołu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Sarkozy uważał, że z Rosją można się dogadać mimo ataku na Gruzję, Obama prosił Miedwiediewa, żeby przekazać Władimirowi, że „po wyborach będzie mógł być bardziej uległy”. Inni europejscy politycy udawali, że problemu gazowego szantażu w ogóle nie ma. Firmy z Niemiec, Holandii i innych państw UE podpisywały kolejne umowy, uzależniające Europę od rosyjskich surowców i oddające w rosyjskie ręce państwa Europy Środkowej.
Tak powstał Nord Stream, tak powstaje Nord Stream 2. Z jednego końca rury płynie gaz, którym dalej handlują Niemcy i Holendrzy, w drugą stronę płyną pieniądze, które Putin wydaje w niemieckich firmach m.in. na broń i wyposażenie swoich poligonów. Zadowolony kanclerz Schröder popijał piwo z Putinem i kolegami ze Stasi i KGB, a zreorganizowana za pieniądze z Niemiec armia napadała na Gruzję, potem na Ukrainę i interweniowała w wielu innych miejscach.
Świadomość tych zagrożeń miał Lech Kaczyński. Widział, że energetyczne interesy Niemiec z Rosją to bezpośrednie zagrożenie dla państw Europy Środkowej. Przypomniał to ostatnio w czasie konferencji upamiętniającej politykę prezydenta Kaczyńskiego były prezydent Rumunii Traian Băsescu, mówiąc o gazowych rurach, które sprzyjają „tylko Niemcom”. Dziś na dnie Bałtyku powstaje kolejna rura. Jej cel jest ten sam. I znowu w tej sprawie polski rząd buduje koalicję, która ma powiedzieć „stop” Niemcom, Rosji i innym udziałowcom tego politycznego przedsięwzięcia. U boku Polski stoi 10 europejskich państw, które domagają się objęcia Nord Stream 2 unijnym prawem, co zatrzymałoby ten szkodliwy projekt. Właśnie dołączył do nich najpotężniejszy polityk świata, prezydent USA, który podczas szczytu NATO w Brukseli powiedział, że wysyłanie miliardów dolarów przez Niemcy do państwa, które jednocześnie uważane jest za głównego wroga Sojuszu, nie jest sytuacją normalną. Trump nie powiedział jednak głośno, z jakiego powodu ten stan rzeczy zagraża USA. Chodzi nie tylko o pieniądze. Sama Rosja nie jest w stanie rzucić wyzwania Stanom Zjednoczonym.
Same Niemcy też nie. Jednak Niemcy w sojuszu z Rosją mogą już próbować. I właśnie dlatego oglądamy dziś próbę powrotu do koncepcji strefy niemiecko-rosyjskiej współpracy od Władywostoku aż do Lizbony. W tej koncepcji nie ma miejsca dla wojsk amerykańskich w Europie. Jej podstawą są zaś Nord Stream i inne formy uzależnienia Europy od rosyjskich surowców. Jednak niemiecko-rosyjskich pomysłów nie da się zrealizować, jeśli w trójkącie Adriatyk–Bałtyk–Morze Czarne będzie istniała silna grupa państw powiązanych interesami gazowymi i militarnymi z USA. I właśnie dlatego koncepcja polityczna prezydenta Lecha Kaczyńskiego wraca dzisiaj na szczycie NATO w słowach wypowiadanych przez prezydenta Donalda Trumpa.