Przed nami kluczowe miesiące tej wojny. Będą bardzo trudne, a być może wręcz obfitujące w dramatyczne zwroty. Na Ukrainie trwają ataki, których celem jest wykończenie społeczeństwa, ale poza terytorium naszego zaatakowanego sąsiada toczy się gra o sposób zakończenia wojny. I on nie jest dziś ani jasny, ani oczywisty. Jedność świata zachodniego jest poniekąd wymuszona – postawą Ameryki i nastrojami obywateli, ale za pokerowymi twarzami przywódców demonstrujących przed obiektywami kamer pełną solidarność z napadniętymi Ukraińcami, kryje się nazbyt często gotowość do kompromisu kosztem ofiar. Nie ma co się łudzić, iż obrazy z Buczy czy Irpienia trwale zmieniły postawę wobec Rosji w Berlinie, Paryżu czy Amsterdamie. Ten proces jest jeszcze przed nami albo – w negatywnym scenariuszu – wcale nie zaistnieje. Gra, z naszej perspektywy, toczy się bowiem o pozbawienie Rosji pozycji mocarstwa i płynących z tego przywilejów, a na ten temat nie odbyła się jeszcze żadna konstruktywna i wiążąca debata. Jeśli wojna na Ukrainie ma się zakończyć prawdziwym pokojem – tj. trwałym wyzwoleniem naszego wschodniego sąsiada i zagwarantowaniem mu bezpieczeństwa – agresor nie może utrzymać swojej dzisiejszej pozycji, zapewniającej mu prawo realnego wpływania na światową politykę, choćby poprzez stałą obecność w Radzie Bezpieczeństwa. Moskwa musi zostać zdegradowana i poddana ostracyzmowi dopóty, dopóki nie zadośćuczyni ofiarom swej dzikiej napaści i skutecznie nie przekona świata, że jest gotowa przyjąć zasady demokracji. Problem polega na tym, iż może się okazać, że nie będzie dostatecznie silnego frontu państw podzielających taki finał wojny. A dzisiejsze milczenie na temat sposobu zakończenia napaści na Ukrainę, niestety niepokojąco liczne, może zwiastować gotowość do kompromisu, czyli wymuszenia na Kijowie ustępstw.
Dla Polski i naszego regionu ten scenariusz byłby złowieszczy. By go zrealizować, trzeba najpierw spacyfikować Warszawę, a dopiero później Kijów. Póki Rzeczpospolita stoi przy Ukrainie, nasz napadnięty i brutalnie atakowany sąsiad może się bronić; zmiana rządu w Warszawie na proniemiecki – a to u nas zawsze oznacza również prorosyjskość – umożliwi rozpoczęcie procesu łamania hardości Kijowa i jego obywateli. W tym kontekście należy też patrzeć na przyszłoroczne wybory parlamentarne. Ich znaczenie dla bezpieczeństwa nie tylko naszego kraju, lecz także całego regionu wydaje się nie do przecenienia. Twórcy i realizatorzy resetu z Federacją Rosyjską z lat 2007–2015 po ewentualnym powrocie do władzy przeistoczą polską politykę wobec Kijowa w funkcję polityki Berlina wobec Moskwy. Dziś właśnie o to toczy się wielka gra.