Jego organizm, mimo ograniczonej świadomości pacjenta, walczył o życie i po odłączeniu od aparatury pracował samodzielnie. Tym razem Lambert przegrał z machiną eutanazyjną, z interesami ubezpieczycieli i wreszcie z tymi, którzy cywilizację śmierci uważają za swoją. W sensie ścisłym nie jest on męczennikiem, choć tak określa go choćby kardynał Robert Sarah, ale pozostaje symbolem (to znowu słowa kardynała) „straszliwego szaleństwa naszych czasów”. Szaleństwa, w którym karmienie i nawadnianie pacjenta uchodzi za uporczywą terapię, w której chorych w szpitalach się (niekiedy) zabija, zamiast leczyć. Trudno uciec od uznania historii Vincenta Lamberta za podobną do tej św. Maksymiliana Kolbego. Obaj zginęli śmiercią głodową. Jeden w obozie koncentracyjnym, w komorze głodowej, a drugi w szpitalu.