Cóż, z dużą dozą prawdopodobieństwa mogę założyć, że ludzi na wrześniowym marszu będzie więcej, niż na planktonowym marszu św. Huberta, na którym myśliwi szli w otoczeniu hodowców zwierząt futerkowych i zwolenników trzymania psa na krótkim łańcuchu. Zapewne przyjdzie lewak, prawak, leming i beton – wszyscy, którym los zwierząt jest nieobcy. Będzie niejedna pani, która dokarmia głodne koty, pracownicy schronisk dla zwierząt i ludzie, którzy biblijnego „czyńcie sobie ziemię poddaną” nie odczytują jako zachęty do traktowania przyrody jako przemysłu ciężkiego.
Dlaczego PiS wycofał się z tej ustaw – wiadomo. Jak zapewniają w prywatnych rozmowach niektórzy przedstawiciele partii stało się to „jedynie chwilowo”. Znamy te zapewnienia z innych tematów, których także nie wolno ruszać w obawie przed „pomrukami” mogącymi wybrzmieć w nielicznych, ale krzykliwych środowiskach. Dlatego warto, aby politycy prawicy zobaczyli, kto i dlaczego popiera te zmiany. Więc pójdę na protest 13 września. Z dziennikarskiej ciekawości i reporterskiej powinności. I z przekonania. Ale także po to, by się przekonać, czy jest tak, jak opowiadają wszelacy „znawcy tematu”, że zwolennicy praw zwierząt to jedynie „lewacy z modnych kawiarni” i „jarmużożercy” (jakby coś złego było w kawiarniach i jarmużu).