Były zastępca ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina jeszcze z czasu rządów Platformy Obywatelskiej usłyszał zarzuty, będące pobocznym wątkiem śledztwa w sprawie działalności zorganizowanej grupy przestępczej oskarżanej o kradzież z naszych kieszeni 700 milionów zł za pomocą wyłudzenia podatku VAT.
Mechanizm tego typu przestępstw jest prosty. Sprowadza się do potraktowania Urzędu Skarbowego jak bankomatu. Kartą do tego bankomatu jest odpowiednio przygotowany plik faktur, które przedstawione w pewnej kombinacji sprzyjającemu urzędnikowi przez lata skutkowały wypłatą gigantycznych sum na konto przestępców. Przestępstwa karuzelowe, bo tak ten rodzaj finansowej gangsterki się nazywa, szacowane są na kilkadziesiąt miliardów złotych rocznie w Polsce. Rok w rok od wejścia Polski do UE organizatorzy tego procederu otrzymywali pieniądze, których skumulowany kapitał przekraczał wielokrotnie wartość majątku najbogatszych Polaków. Zgodnie z oficjalną listą najbogatszych, okupujący pierwsze miejsce pani Dominika i Sebastian Kulczykowie dysponowali majątkiem wartości 15,5 mld zł. Gdyby organizator przekrętu, w związku z którym zarzuty otrzymał minister Królikowski, występował na liście „Wprost” i zadeklarował ukradzione w tej sprawie pieniądze jako swój oficjalny majątek, lokowałby się gdzieś w okolicach 50. miejsca wśród najbogatszych Polaków. A mówimy wyłącznie o konkretnym śledztwie i jednym z wielu przekrętów, w którym prokuraturze udało się zebrać wystarczającą liczbę dowodów do postawienia zarzutów. Takich spraw w Polsce były tysiące od roku 2004. Oznacza to, że wyprowadzone z Polski fundusze przez „dyskretnych ludzi z cienia” mają wartość wielokrotnie przekraczającą oficjalne majątki najbogatszych Polaków. Pieniądze te z całą pewnością zgromadzone są poza granicami Polski. Nie wiemy, ani ile jest takich osób, ani nie znamy ich personaliów. Ale z samej prostej arytmetyki wynika, że skala wartości majątków pochodzących z kradzieży może być porównywalna tylko do przychodów, jakie mafie osiągają z najbardziej dochodowych przestępstw, takich jak sprzedaż narkotyków lub broni. Ale warto pamiętać jeszcze o jednym aspekcie, z którego nie zdajemy sobie sprawy. Tak wielkie pieniądze mają potencjalną moc wpływania na władzę. Zwrócił na to uwagę w jednym z ostatnich programów „Minęła 20” prof. Witold Modzelewski, który sam tworzył w latach 90. „przedwspólnotowy” mechanizm podatku VAT. Powiedział, że „ktoś, kto posiada 700 milionów pochodzących z kradzieży, stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa”. Dlaczego? Dlatego, że tego rodzaju przekręty nie mogły powstawać bez udziału… samego państwa, a przynajmniej części jego aparatu. Ktoś musiał stworzyć w urzędzie listę firm, których urzędnikom nie wolno kontrolować. Ktoś musiał przymknąć oczy na oczywisty bezsens biznesowy handlu bezwartościowymi dobrami. Ktoś musiał zrezygnować z weryfikowania, czy pieniądze pomiędzy elementami karuzeli finansowej naprawdę były przesyłane. Wreszcie – ktoś musiał nacisnąć przycisk „enter” i regularnie wysyłać z kont urzędów skarbowych milionowe przelewy na konta firm słupów stworzonych przez gangsterów tylko po to, żeby nas okradać. Robili to konkretni ludzie, mają imiona i nazwiska, pieczątki. Bóg raczy wiedzieć, z kim dzielili się odpowiedzialnością i swoją urzędniczo-polityczną dolą… Ktoś, kto to robił i to wie, może wydać bardzo dużo tylko na to, żeby nikt więcej nic się nie dowiedział. Skala tych przekrętów jest obezwładniająca. 14-letnia bonanza karuzel VAT kosztowała nas więcej, niż wynosi roczny budżet naszego państwa. Całego. Kosztowała nas tyle, ile cena 10 nowiutkich lotniskowców, takich jak budowany obecnie dla amerykańskiej marynarki wojennej USS Gerald Ford. Albo tyle, ile wyniosłoby 30 lat programu 500 plus. Ci, którzy organizowali tę bonanzę, ciągle mają pieniądze. I sądzę, że nie szczędzą ich na swoje bezpieczeństwo. Również polityczne. Czy tych pieniędzy jest dużo? Pomyślmy… Jeden przekręt na 700 milionów. A wszystkie partie polityczne w Polsce razem wzięte w 2016 r. według PKW zebrały na swoich kontach… 127 mln zł.