Był jednak tak przekonujący, że podbił poparcie dla manifestujących o kolejne 10 proc. W ubiegłą sobotę w Argentynie na szczycie G20 „naprawiał” już prawie cały świat, choć największe problemy ma u siebie. Jakby tego było mało, po powrocie do Francji pojawił się w niedzielę na „polu bitwy” pod Łukiem Triumfalnym i przespacerował po Avenue Kléber, gdzie gratulował postawy żandarmom, strażakom i policji. Gdy jednak zjawiła się grupa żółtych kamizelek z okrzykiem „Macron do dymisji!”, zrejterował i schronił się wraz ze świtą w pobliskim barze, a później czmychnął do Pałacu Elizejskiego. Do niedawna Francuzi byli mistrzami dbałości o wizerunek, lecz chyba epoka świetności rządowych doradców się kończy. Możliwe też, że po prostu z Macrona nie da się już wiele więcej wykrzesać. Na jego przykładzie warto się jednak uczyć.
Kiedy polityk traci społeczny słuch
Prezydent Emmanuel Macron to szczególny polityk. Gdy rozpoczęły się protesty żółtych kamizelek, udał się do Berlina, gdzie „naprawiał” przed Bundestagiem Europę. Gdy okazało się, że poparcie dla protestujących sięga 75 proc., wystąpił przed narodem, tłumacząc swoje stanowisko.