Działo się tak dlatego, że rekrutowano rocznie ok. 20 tys. nowych członków. Różne wyliczenia pokazują, że tylko dwa największe kartele – Sinaloa i Jalisco New Generation – zatrudniają 45 tys. ludzi. Badania uwzględniają członków karteli bezpośrednio zaangażowanych w handel i przemyt. Nie ma w nich np. ludzi zatrudnionych w przemieszczaniu i praniu brudnych pieniędzy. Byłoby jeszcze ciekawiej, gdyby badania rozszerzono na polityków, dziennikarzy, prawników, policjantów i celebrytów. Mimo to okazuje się, że kartele zatrudniają na tyle dużo ludzi, iż stały się faktycznie piątym co do wielkości pracodawcą w kraju. Teraz fachowcy mówią, że wystarczy pozbawić kartele możliwości rekrutacji nowych członków i problem zniknie. Mylą się, nie zniknie. Dużo bowiem trudniej zarobić duże pieniądze, oprowadzając wycieczki po sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe albo sprzedając tacos.
Kartele rosną w siłę
Amerykańskie czasopismo naukowe „Science” przedstawiło wyniki ciekawych badań: w Meksyku 175 tys. ludzi pracuje dla ok. 150 grup związanych z kartelami narkotykowymi. W ostatnich 10 latach zabito lub uwięziono 37 proc. członków karteli, a mimo to rosły one w siłę.
 
                     
                         
                         
                         
             
             
             
             
             
             
            