Dochodzą do tego niekompetencja i brak doświadczenia rządzącej partii LREM czy takie wybryki jak rachunek za „makijaż” prezydenta w wysokości 26 tys. euro za trzy miesiące owego pacykowania. Można dodać, że lubiący tego typu zabiegi poprzednik François Hollande wydawał na ten cel na semestr „tylko” 18 tys. euro.
Macronowi nie udaje się w kraju, więc szuka sukcesów i korzyści dla Francji za granicą. Prezydent niemal od początku jest znacznie bardziej aktywny za granicą niż w swoim kraju. W takim też kontekście można odczytywać jego sierpniową podróż po Europie Środkowej. Prezydent Francji odwiedza obecnie Austrię, gdzie rozmawiał także z przywódcami Słowacji i Czech, oraz Rumunię i Bułgarię. Francuskie media mówią, że podróż ta kładzie „pierwszy kamień pod rewitalizację projektu europejskiego”. Jeśli tak, to jest to jednak kamień rzucony bezpośrednio na podwórko Warszawy i kilku innych państw naszej części Unii Europejskiej.
Dyrektywa o pracownikach delegowanych
Jednym z podstawowych tematów rozmów stała się sprawa zmiany przepisów o tzw. pracownikach delegowanych z 1996 r. Zapisy tej dyrektywy są uważane przez Macrona za „nielojalną konkurencję”, „zdradę fundamentalnego ducha europejskiego” i „dumping socjalny”. Według francuskiego prezydenta wspólny europejski rynek świadczenia pracy promuje tych, którzy konkurują tańszym socjalem, a dodatkowo utrudnia walkę z populizmem we własnym kraju i nadszarpuje zaufanie do Unii. Na „konkurencyjność” w słowniku lewicy specjalnie miejsca nie ma, a kiedy widać jeszcze dodatkowo sukcesy lekceważonych peryferii UE, to wersalu też nie będzie.
Emmanuel Macron chce ograniczenia i zaostrzenia przepisów o pracownikach delegowanych. Najważniejsze zmiany przygotowane przez Komisję Europejską dotyczą wprowadzenia zasady płacenia delegowanym z zagranicy pracownikom według stawek kraju, w którym wykonują oni swoje czynności wraz ze wszystkimi obowiązującymi tu dodatkami socjalnymi (to już „dodatek” Francji). Proponuje się też skrócenie czasu delegowania z 36 do 24 miesięcy (Macron osobiście chce tylko 12 miesięcy), poza tym ma nastąpić zaostrzenie rozmaitych kontroli. Trzeba tu dodać, że francuskie władze już od dawna wykorzystują tego typu kontrole do ograniczania pracy delegowanych pracowników. Takie propozycje mogą spowodować, że np. polskie firmy, które wysyłają do zagranicznej pracy w innych państwach UE ok. 500 tys. pracowników, przestaną być na tych rynkach konkurencyjne.
Chłopiec do bicia i gra na podział
Francuski prezydent idzie drogą obwiniania o problemy wewnętrzne V Republiki innych krajów. Dobrym „chłopcem do bicia” jest m.in. Polska. Jeszcze w czasie kampanii wyborczej Emmanuel Macron obwiniał nas np. o to, że Whirlpool przenosi produkcję z Amiens do Łodzi. Wszystko to przypomina trochę znane utyskiwanie na „polskiego hydraulika” sprzed kilku lat, który miał odbierać pracę miejscowym. We Francji w 2015 r. naliczono 286 tys. pracowników delegowanych, ale jednocześnie na takich samych zasadach w innych państwach UE pracowało… 140 tys. Francuzów.
Francuskie media piszą, że o ile Macron znalazł zrozumienie dla swoich pomysłów w Wiedniu, to już Praga i Bratysława zachowują w tej kwestii znaczną rezerwę. Według dziennika „Le Figaro” premier Słowacji Robert Fico miał jednak obiecać naciski na większą elastyczność Polski i Węgier w tej sprawie. Dla „Nouvelle Observateur” propozycje Macrona są źle postrzegane w Sofii i Bukareszcie i sukcesu tu też nie będzie. Poza tym nawet w Austrii wizyta francuskiego przywódcy przeszła niemal niezauważona. Z kolei „Le Monde” pisze wprost o próbie odizolowania Warszawy i Budapesztu oraz grze na podział Europy Wschodniej. Polska i Węgry z ich „ultrakonserwatywnymi” rządami i niechęcią do relokacji migrantów mają być enfants terribles nowej konstrukcji europejskiej. Francuzi zdają się liczyć na rozbicie Grupy Wyszehradzkiej, a Macron celowo pomija na swojej trasie Budapeszt i Warszawę jako stolice państw przewodzących rebelii. Dziennik przypomina np. słowa premiera Słowacji socjaldemokraty Roberta Fico (podobno najsłabsze ogniwo grupy), który choć popiera współpracę regionalną, to „żywotne” interesy swojego kraju widzi „w sercu UE”, które stanowią Francja i Niemcy. Wątpliwości co do celu wizyty nie ma też „L’Express”, który w tytule zadaje pytanie: „Czy Macron rozłupie wschodni blok?” Według tygodnika francuski prezydent testuje podczas wizyty regionalną solidarność i przypomina, że 11 krajów unijnych, w tym 10 właśnie z naszego regionu, jest przeciwnych propozycjom Komisji Europejskiej w sprawie zmian dyrektywy o pracownikach delegowanych. Według „L’Express” Macrona wspierają tu Niemcy, choć to francuski prezydent podniósł poprzeczkę, domagając się nie tylko podobnego wynagrodzenia dla takich pracowników, lecz także obowiązujących w miejscu pracy przywilejów socjalnych.
Solidarność regionu problemem „unijnego jądra”
Sukces (lub jego brak) podróży prezydenta Macrona będzie zależał od solidarności państw naszego regionu. Paradoksalnie, próba jej zerwania pokazuje, że wspólne działania państw Europy Środkowej mają sens i – było nie było – stanowią dla „unijnego jądra” jednak pewne wyzwanie. Rozwiązaniem byłyby tu po prostu relacje partnerskie. Kiedy np. francuski „L’Express” pisze, że „przedsięwzięcia dyplomatyczne [Macrona] polegają na podzieleniu Wschodu dla lepszego zjednoczenia Europy” – z partnerstwem nie ma to nic wspólnego. Raczej nasuwają się refleksje o jakiejś formie myślenia, której bliżej do współczesnej postaci neokolonializmu. Z wizyty francuskiej pary prezydenckiej w krajach Europy Środkowej najlepiej niech zostaną zapamiętane tylko kreacje od Louis Vuittona pani Brigitte Macron.
Ostateczny los propozycji ograniczających konkurencję pracowniczą rozstrzygnie się zapewne 23 października w czasie spotkania ministrów pracy Unii Europejskiej w Luksemburgu.