W zasadzie nie daje się on przewidzieć zawczasu, ale pewna znajomość historii ludzkości pozwala przynajmniej wypatrywać, z której strony może on nadciągnąć. Analitycy zajmujący się stroną militarną działań przeciwników na Ukrainie najczęściej doszukują się możliwości niespodziewanego na pozór przełomu właśnie w sferze czysto wojskowej, np. poprzez pojawienie się nowej broni lub siły. I tu już się zarysowała zupełnie nowa, choć niepotwierdzona oficjalnie sytuacja – oto okazało się, że pozbawiona dotąd przez sprzymierzeńców broni dalekiego rażenia Ukraina sama ją sobie wyprodukowała i z sukcesem zastosowała, uderzając w rosyjskie bazy lotnicze odległe od frontu o 500–600 km!
Sokół może sięgnąć Moskwy
Oznacza to ogromną zmianę, której znaczenia chyba jeszcze nie ogarniamy. Ukraiński analityk Pawło Żownirenko objaśnia znaczenie tego faktu następująco:
„Uderzenia rakietowe w rosyjskie lotniska wojskowe stały się możliwe, gdyż Ukraina zyskała potencjał do ich wykonania. Już od kilku lat pracowano u nas nad skonstruowaniem bezpilotowego drona Sokił-300. Jego parametry techniczne – zasięg lotu do 1300 km – pozwalają na atakowanie tak odległych celów jak lotnisko w mieście Engels. Pokazaliśmy zdolność atakowania obiektów na terytoriach rosyjskich bez użycia broni zachodniej. To ważne zarówno dla nas i Zachodu, jak i dla Rosji. Wiemy, że nasi partnerzy są kategorycznie przeciwni wykorzystywaniu przez Ukrainę dostarczanej zachodniej broni do ostrzeliwania terytoriów rosyjskich. Wykorzystując w tym celu własne konstrukcje, nie dajemy Rosjanom możliwości oskarżania Zachodu o bezpośrednie mieszanie się do wojny”.
Jest to oczywiście kalkulacja słuszna, co potwierdza reakcja sekretarza stanu USA, oznajmiającego w dyplomatycznych słowach, że Amerykanie z cichym zadowoleniem umywają ręce: „to nie my, to oni sami”. A co najważniejsze, nie zaprotestowali przeciw ostrzelaniu terytoriów położonych w Rosji daleko od linii frontu. Oczywiście nie ma tu tak naprawdę znaczenia pogląd na tę sprawę Moskwy, która i tak od dawna oskarża Amerykę, NATO, Polskę i kosmitów o bezpośredni udział w wojnie z biedną, pokojową Rosją, rzecz w czym innym – skoro Zachód nie był w stanie zapobiec rosyjskim ostrzałom celów cywilnych i infrastruktury krytycznej na Ukrainie, to teraz musi zaakceptować możliwość srogiego rewanżu dokonanego środkami własnymi armii ukraińskiej. Jeśli dane dotyczące zasięgu ukraińskiego sokoła są prawdziwe, na co wskazują już wykonane uderzenia, to co stanie na przeszkodzie zaatakowaniu dużych miast rosyjskich, Moskwy nie wyłączając?
Bój się, Agroführerze!
Skutki takich ataków są nie do przewidzenia, poza jednym – totalnym upadkiem autorytetu Kremla u własnych obywateli, co może prowadzić do chaosu i poważnego tąpnięcia politycznego. Ale nowe możliwości militarne Kijowa odbiją się też bezpośrednio w strefie działań zbrojnych, bo trudno przypuszczać, by nie wykorzystano jej do zaatakowania wojsk, lotnictwa i floty zgromadzonych na Krymie i w jego portach, a to przecież z okrętów Floty Czarnomorskiej wystrzeliwana jest ponad połowa rakiet niszczących teraz strukturę energetyczną Ukrainy. Jak słusznie zauważa Żownirenko: „Uderzenia w rosyjskie lotniska wojskowe były nie tylko splunięciem w twarz Putinowi, lecz także sygnałem dla Łukaszenki. Dotychczas Ukraina nie atakowała obiektów wojskowych na terenie Białorusi. Nasza cierpliwość się jednak kończy w związku z coraz większym wykorzystywaniem terytorium Białorusi do agresji przeciw Ukrainie”.
Tyle o nieprzewidywalnych dotąd, a już zaistniałych skutkach pojawienia się faktora X w sferze militarnej. Już jednak widać, że może on odegrać wielką rolę także w sferze politycznej, a tam dzieje się mnóstwo rzeczy umykających uwadze komentatorów zajmujących się konfliktem. Ów konflikt nie sprowadza się do walk na terenie Ukrainy, ale obejmuje cały supeł, węzeł wręcz gordyjski, jaki pozostał w spadku po niesławnym ZSRS. Formułując doktrynę prometejską sto kilkanaście lat temu, Piłsudski – wówczas jeszcze nie marszałek, naczelnik państwa ani nawet komendant – przenikliwie dostrzegł sposób pokonania rosyjskiego giganta przez „rozprucie imperium wzdłuż szwów narodowościowych”. I kolejny etap tego „prucia” właśnie zachodzi.
Napaść Rosji na Ukrainę i sposób prowadzenia jej podboju pokazał innym byłym republikom sowieckim absolutne nieliczenie się Moskwy z formalną niepodległością jej byłych krain i… niezdolność do całkowitego ponownego ich podboju. Lęk pozostaje, ale okazuje się, że wyboru „mniejszego zła” już nie ma, bo rozsierdzona porażkami Rosja straszy zbrojną interwencją nawet swoich wiernych sojuszników (Białoruś Łukaszenki) lub zostawia ich na lodzie (Armenię). Prowadzi to do zaognienia sytuacji na Kaukazie, bo zastraszona Gruzja czeka na upadek Rosji i odzyskanie okupowanych przez nią terytoriów, czyli 20 proc. kraju, a Azerbejdżan, uskrzydlony odbiciem okupowanego przez Ormian Karabachu, wspólnie z Turcją szachuje nowego, dość niespodziewanego sojusznika porzuconej przez Moskwę Armenii, czyli szyickiego Iranu.
Czy ruszy tsunami?
To kolejny faktor X, bo wojenne demonstracje irańskie na granicy z Azerbejdżanem doczekały się właśnie mocnej odpowiedzi w postaci ogromnych wspólnych manewrów azersko-tureckich. Rozpoczęcie realnych działań wojennych w tym regionie może oznaczać zmianę na skalę iście geopolityczną, np. rozpad Iranu, w dużej części zamieszkanego przez etnicznych Azerów, niekoniecznie lojalnych wobec teherańskich ajatollahów, którzy zresztą zmagają się z narastającym buntem wewnętrznym przeciw islamskiej ortodoksji. A to Iran przecież szachuje USA na Bliskim Wschodzie i dostarcza Rosji drony i rakiety masakrujące teraz ukraińskie miasta…
Do tego z potężnego niby Państwa Środka także dochodzą ponure odgłosy, zgoła nieoczekiwane po niedawnym triumfie pana Xi, któremu przypochlebia się wciąż liczący na większą pomoc Chin Putin. Tłumione brutalnie pod hasłem „zero covid” bunty ludności mogą wskazywać na to, że komunistyczna klika rządząca może zapomnieć o poważnej rywalizacji z USA i rozszerzaniu swojej władzy w rejonie Pacyfiku, o Tajwanie nawet nie wspominając. Znacznie lepiej jej idzie z rugowaniem najlepszego sojusznika, czyli Rosji, z terenów do niedawna bezwzględnie należących do jej strefy wpływów – Azji Środkowej. Nagłe wyemancypowanie się nie tylko Kazachstanu wspartego i przez Chiny, i Turcję, lecz także małych i zawsze ze strachu lojalnych wobec Moskwy krajów jak Kirgizja czy Tadżykistan świadczy o początku końca wielowiekowego rosyjskiego więzienia narodów.
A jeśli moskiewski reżim wskutek jednoczesnego zadziałania tych różnorodnych czynników nagle padnie, a jego następcy, chcąc ratować resztki imperium i swoją nad nim władzę, zwalą wszystkie zbrodnie na (zapewne już martwego) Putina, to faktor X może okazać się tsunami także w polskiej polityce. Gdy wyjdą na jaw wszystkie sznureczki związane w smoleński supeł i się okaże, kto za nie pociągał poza Moskwą…
Znane powiedzonko „Obyś żył w ciekawych czasach” jest właściwie w Chinach przekleństwem, ale skoro już i tak w nich żyjemy, to liczmy na to, że dzięki światowym wstrząsom zagości na naszym podwórku także więcej prawdy. Dla niektórych może ona być zabójcza.