Nie wiem, co w tej książce wzruszało dziennikarza „GW”, ale ja uśmiałem się do łez, gdy doszedłem do strony 236, gdzie autor pisze o projektach Niemiec odtwarzania pierwotnych puszcz, tzw. Puszcz Przyszłości. Zacytuję: „W gęsto zaludnionej Europie Środkowej las uchodzi za ostatni azyl dla ludzi, którzy chcieliby się pławić w nietkniętym krajobrazie. Tyle że takich krajobrazów już nie ma. Pierwotne puszcze padły wieki temu pod ciosami toporów, a następnie zaorały je pługi naszych przodków, trapionych epidemiami głodu” ‒ zauważył autor. Dalej pisze o tym, jak będzie wyglądało tworzenie się puszcz pierwotnych na pozostawionych samym sobie terenach. W skrócie trzeba będzie czekać 500 lat, a do tego procesu w zasadzie można zaadoptować każdy fragment lasu niezależnie od tego, gdzie on się znajduje. Inaczej mówiąc, jeżeli ulegniemy głupocie, coś budzącego zachwyt zobaczą nasze pra-, pra- (i jeszcze 14 razy pra) wnuki. Cała awantura jest dziś więc o projekt, którego efekt zobaczymy (choć nie musimy) za 500 lat. I żebyście Państwo nie myśleli, to na Puszczy Białowieskiej się nie zakończy. W Niemczech Zieloni już żądają 5 proc. powierzchni lasów. W warunkach polskich byłoby to 375 tys. ha wyjętych z Lasów Państwowych, z których jako właściciele nie mielibyśmy żadnych pożytków, poza tym, że grantojady zajmowałyby się tworzeniem teorii i badaniem. Już nie będę się znęcał nad innymi „ale” tego projektu, tylko przypomnę, że 500 lat temu nauka twierdziła, że ziemia jest centrum Wszechświata, idei kreacjonizmu nikt w żaden sposób nie podważał, a Kalifornia miała być wyspą Eden. Z tej perspektywy mam wrażenie, że naukowcy chcą nas przekonać: chodźmy, zróbmy to, zanim dojdzie do nas, że to bez sensu.
Ekologiczni hipokryci
Długo nie mogłem zabrać się za książkę „Sekretne życie drzew” Petera Wohllebena. Zbyt bardzo pachniała mi ekologiczną demagogią, której coraz częściej mam zwyczajnie dosyć. Dodatkowo nie zachęciła mnie okładkowa opinia Adama Wajraka, który książkę czytał „z zaciekawieniem, ale i ze wzruszeniem”.