Swoją przygodę z bardziej regularną pracą w mediach, nie licząc aktywności na portalach blogerskich i wychodzących z nich efemerycznych inicjatywach, zaczynałem od prowadzonego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich „Pogotowia Dziennikarskiego”. Projekt ten, możliwy do zrealizowania dzięki funduszom ze Szwajcarii, służyć miał kilka lat temu pomocą dla dziennikarzy mediów lokalnych i samych mieszkańców.
Opisywaliśmy w nim boje prasy lokalnej o swą niezależność i możliwość patrzenia władzy na ręce, czasem zwracali się do nas tez sami mieszkańcy, którzy czuli się bezsilni w sporach z miejscowymi sitwami i liczyli na to, że może na hasło „redaktor z Warszawy” jakieś mury choć trochę się skruszą. Tyle, że i o samej Warszawie dużo miałem wtedy do pisania, były to bowiem czasy wbicia się ludzi Hanny Gronkiewicz-Waltz w największą chyba arogancję, nim jeszcze media podjęły temat reprywatyzacji, a mieszkańcy, choć bezskutecznie, sięgnęli jednak po referendalny straszak. Zresztą i kwestią progów, potrzebnych do uznania referendów odwołujących władze samorządowe, się wówczas zajmowałem.
Zwracali się do mnie ludzie o bardzo różnych poglądach, pisałem i o liberalnym aktywiście z Wadowic, który potem został burmistrzem, lecz za „moich” czasów piętnował symbiozę lokalnej prasy i polityki, i o redaktorze Andrzeju Marku z „Wiadomości Polickich”, tym, dla którego dziennikarze zamykali się w klatce przed Sejmem, gdy po sądach ciągał go jeszcze mało znany Piotr Misiło. Było tego sporo, jednak głównym obrazem, jaki zapamiętałem z tamtej pracy to funkcjonowanie na poziomie lokalnego rynku mediów systemu typowego dla organizmów autorytarnych – pełne uzależnienie finansowe, najczęściej za pomocą zlecania reklam, lecz również odcinanie od informacji, kierowanych od władz do mieszkańców które są przecież kluczowe dla sensu istnienia tego segmentu mediów. O reklamodawcach nie pisze i nie mówi się źle, nawet jeśli jesteś tak dużym graczem, jak „Gazeta Wyborcza”, o czym wiemy z niedawno ujawnionych przez TVP Info materiałów, pomyślmy więc, jak musi to wyglądać na zupełnym dole tej drabiny. Cenne dla demokracji było przejęcie pakietu mediów Polska Press przez Orlen, niezależny od tego typu sitw, co afera lubuska pokazuje wyjątkowo dobrze. Ale i tu pojawiają się, na szczęście nieudane, próby nacisków, natomiast niedawni obrońcy „wolnych mediów” siedzą cichutko i nie widzą nic złego w tym, w czym sami żyli i co latami utrwalali.
Nie wiem, czy skandal w gorzowskim WORD pociągnie za sobą skutki polityczne, niemniej trzeba pamiętać o tym, że zapewne takich spraw są setki lub tysiące i z pewnych powodów się o nich nie pisze, nie mówi, nie szuka się ani sprawiedliwości, ani zainteresowania mediów. Dobrze, że choć czasem udaje się tę zasłonę milczenia zerwać.