Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Dzień niepamięci Warszawy

Rok temu, w imieniu zamordowanej matki, honorowe obywatelstwo miasta stołecznego Warszawy odbierała córka Jolanty Brzeskiej Magda. W roku 2022, podczas uroczystej sesji rady, odbywającej się z okazji Dnia Pamięci Warszawy, ten sam tytuł odebrała żyjąca i mająca się świetnie Hanna Gronkiewicz-Waltz. Wydarzenie to możemy traktować jako symbol pewności siebie Platformy Obywatelskiej i liberalnych elit współczesnej Polski. Zarazem jest to znak bezsilności nie tylko skrzywdzonych obywateli, lecz także środowiska politycznego, które doszło do władzy na sprzeciwie wobec podobnych praktyk i obietnicy naprawy życia politycznego.

To bardzo gorzka, choć przecież nieodkrywcza konstatacja. Zjednoczonej Prawicy po 2015 r. udało się przeprowadzić duże zmiany w wielu dziedzinach – dokonano wielkich transferów socjalnych, wzmocniono bezpieczeństwo energetyczne, militarne i ekonomiczne Polaków. Choć z niezawinionych przez rząd przyczyn weszliśmy w fazę brutalnej weryfikacji dokonań, to sytuacja znacząco odbiega od tego, co obserwowaliśmy w latach 2007–2015. Co więcej, gdy narastają obawy związane z inflacją czy bezpieczeństwem energetycznym, jednym z większych kapitałów, jakimi wciąż dysponują rządzący, jest ludzka pamięć o tamtych czasach. Wiele osób ma bowiem cały czas świadomość, że o ile w czasie dzisiejszego kryzysu władza próbuje szukać rozwiązań problemów, o tyle liberałowie beztrosko przerzuciliby koszty na obywateli.

Dwa symbole

Zwykli pracownicy pamiętać mogą swoje ówczesne zarobki czy wysokość świadczeń. Podwyżek zyskanych w ostatnich latach, wbrew opozycyjnej propagandzie, długo nie zje inflacja. Ale i przedsiębiorcy, dużo bardziej liberalni, dziś pomstujący i na PiS, i na jego wyborców, zamiast szprycować się memami, kabaretami i rozmaitymi ekspozycjami prymitywnych ośmiu gwiazdek powinni sobie przypomnieć dwa faktyczne symbole podejścia tamtej władzy do polskiego biznesu. Pierwszy z nich to bankructwa firm w sektorach, w których interesy wydawałyby się najbezpieczniejsze – przy budowaniu zamawianych przez państwo dróg i autostrad przed Euro 2012. Drugi, bardziej jednostkowy, lecz i bardzo brutalny, to pacyfikacja protestu kupców w warszawskich KDT, której elementem było puszczenie gazu w zamkniętej hali handlowej i udział powiązanej z dawnymi służbami PRL firmy ochroniarskiej, chętnie wykorzystywanej przez miasto.

Politycy PiS bardzo często przywołują strzały z broni gładkolufowej oddawane za czasów Platformy do protestujących górników. Ale i KDT trzeba przypominać tym wszystkim, którzy wierzą, że ewentualna nowa władza da im spokojniej żyć, funkcjonować i prowadzić biznesy. Nic takiego się nie wydarzy. Przedsiębiorcy, którzy chętnie korzystali z rządowej pomocy, równocześnie na wszystkie sposoby komunikując nienawiść do tego właśnie rządu, również zostaliby obarczeni kosztami kolejnych kryzysów i to, jestem o tym przekonany, w nieporównywalnie większym stopniu.

Niedokonana reforma

Wiele udało się więc zmienić, choć nie wszystko udało się politycznie i wizerunkowo sprzedać, czego mocnym przykładem jest powszechna niechęć do PiS młodzieży, która na jego rządach ekonomicznie zyskała bardzo wiele – od 500+ po zwolnienia podatkowe. Jest jednak dziedzina, w której rządzący wciąż ponoszą porażki, i to bardzo kosztowne. To wymiar sprawiedliwości. Przedstawiciele poszczególnych segmentów obozu prawicy, a za nimi również ich sympatycy w internecie i mediach, zdają sobie z tego sprawę i bezceremonialnie wskazują we własnych szeregach winnych tej sytuacji.

Wielu początku końca potrzebnej i niedokonanej zmiany upatruje w prezydenckich wetach, przeciwnicy Solidarnej Polski oskarżają Zbigniewa Ziobrę o nieskuteczność i nieudolność, a jego zwolennicy często mówią, że rząd jako taki stracił wolę prowadzenia reformy, zostawiając z tym problemem ministra i jego ludzi. W każdym z tych oskarżeń tkwi zapewne ziarno prawdy, a jak potoczyłyby się losy reformy wymiaru sprawiedliwości bez weta Andrzeja Dudy (a więc i wskazania, że można próbować w tej sprawie obóz władzy próbować podzielić), możemy dziś tylko gdybać, szansa została stracona. Ponieważ o roli struktur europejskich w tej sprawie pisałem już wiele, w tym tekście wyjątkowo pozwolę sobie odłożyć ten wątek na bok. Wszelkie blokady, niesnaski i spory nie zmieniają faktu, że reforma wymiaru sprawiedliwości jest warunkiem normalnego funkcjonowania państwa, a nawet – jego suwerenności. Kierownictwo PiS ma tego świadomość, słychać to w partyjnych wystąpieniach, jednak wciąż zderzamy się ze ścianą, nie mogąc doczekać się ani zmian w wymiarze sprawiedliwości, ani sprawiedliwości jako takiej. I w tym właśnie miejscu wracamy do Warszawy, dokładniej zaś do warszawskiej rady miasta, gdzie Hanna Gronkiewicz-Waltz odbiera swoją nagrodę.

Honorowi obywatele Warszawy

Rok temu, gdy Warszawa uhonorowała ofiarę bandyckiej reprywatyzacji, radni Platformy początkowo wcale nie chcieli przyznać tytułu Jolancie Brzeskiej. Zmieniło się to, dopiero gdy wrzawa wybuchła nawet w życzliwych PO mediach, a jej działacze wymyślili, by w pakiecie z Brzeską uhonorować Andrzeja Rzeplińskiego. Pisałem już o tym praktykowanym w stolicy mechanizmie. Gdy na tytuł szanse ma ktoś dla warszawskich władz niewygodny, w pakiecie dodaje się przedstawiciela salonu. W ten sposób lata temu razem z Janem Olszewskim nagrodzono Jerzego Owsiaka. Te drobne złośliwostki lokalnych polityków w tym roku przybrały jednak formę wyjątkową, tak jak wyjątkowa była rola prezydent Warszawy w tej pełnej ludzkiej krzywdy historii. To za jej rządów w ratuszu działała mafia, o czym, gdy taki był polityczny klimat, mówiła sama Gronkiewicz-Waltz. Ale też to jej rodzina ma udział w jednej z, delikatnie mówiąc, problematycznych reprywatyzacji warszawskich, związanych dodatkowo z mieniem pożydowskim, zagrabionym w czasie wojny przez szmalcowników.

To wszystko historie od dawna znane, opisane, udokumentowane i… niemające właściwie żadnych konsekwencji. Polityczny ostracyzm wobec prezydent Warszawy w Platformie trwał krótko i szybko przeszedł do przeszłości. Prace sejmowej komisji weryfikacyjnej zaowocowały wieloma przywracającymi sprawiedliwość decyzjami, które sprawiedliwości jednak skutecznie nie przywróciły, ponieważ były blokowane przez władze stolicy (w tym, co chyba najbardziej obrzydliwe, przez Pawła Rabieja, który jako wiceprezydent miasta blokował nieraz te same decyzje, które jeszcze jako członek komisji popierał) i przez sądy. Afera reprywatyzacyjna to przecież w olbrzymiej mierze działania warszawskiej adwokatury i sądów. Nic więc dziwnego, że korporacja prawnicza broni się przez odwróceniem tego stanu rzeczy również za pomocą tak skandalicznych i absurdalnych decyzji jak niedawny wyrok NSA, de facto kwestionujący ustawę, powołujący komisję sejmową i uznający, że osoby uważające się za właścicieli samym tym samookreśleniem nabywały prawa do lokali.

Honory dla Gronkiewicz-Waltz wyglądają więc jak pogrzeb rozliczeń reprywatyzacji w Warszawie, a brawa dla byłej prezydent brzmią bardzo podobnie do tych, którymi Sejm lata temu uczcił odwołanie premiera Olszewskiego i finał pierwszej próby lustracji. Nawet najgorsze patologie z czasów rządów Platformy nie budzą już w tej partii żadnej refleksji, a to ponura zapowiedź tego, jak mogą w niedalekiej przyszłości wyglądać jej rządy ogólnopolskie. Sejm z PiS jako największą partią opozycyjną byłby przecież tylko trochę większą Radą Warszawy.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski