10 wtop „czystej wody”, czyli rok z nielegalną TVP » Czytaj więcej w GP!

Duda Pomoc czy komisja krzywd?

Od środowej debaty wszystkich kandydatów zorganizowanej przez Telewizję Polską rozpoczął się ostatni etap kampanii prezydenckiej. To czas stabilizacji poparcia dla Andrzeja Dudy, pewnego „odczarowania” Rafała Trzaskowskiego, końca złudzeń kilku kandydatów ze środka stawki i ciekawych zwrotów akcji w ogonie wyścigu.

List Rafała Trzaskowskiego skierowany do sympatyków PiS w zestawieniu z wydłużającą się listą napaści słownych na wolontariuszy Andrzeja Dudy czy masowym niszczeniem jego banerów i dewastacją mienia osób, które udostępniły dla tych plakatów swoje płoty, okazuje się fałszywy niczym wystąpienie Donalda Tuska po wyborach w 2007 r.

W tym zapomnianym już dziś przemówieniu polityk, obejmujący wówczas urząd premiera, mówił m.in.: „(...) A największym źródłem mojego szczęścia dzisiaj jest to, że ja mam w pamięci i w sercu dzień sprzed dwóch lat, kiedy mówiłem z przekonaniem, że w życiu tak naprawdę najważniejsza nie jest władza, tylko miłość. I że dzisiaj wiem dobrze, że Polacy postawili na tę jasną stronę, uwierzyli, że w naszej ukochanej Polsce można coś budować bez konfliktów, bez agresji, w atmosferze takiego wzajemnego zrozumienia i miłości. Ja wiem, że jesteśmy zdolni do wielkich rzeczy, zrobimy wielkie rzeczy, dlatego że wierzymy w to, że miłość jest w życiu najważniejsza. (...)”.

Duma z brudnych chwytów

Dziś za kampanią Trzaskowskiego stoją ponoć Tuskowi specjaliści. Podczas telewizyjnej debaty kandydat PO wydawał się zahipnotyzowany przez psychologiczny trening pani de Barbaro – tej samej, która nauczyła Tuska wszystkie działania budować wokół konfliktu i rywalizacji, co zatruło na lata polską politykę. Ba, co truje ją nadal, choć sam Tusk ma niewiele do powiedzenia. Trzaskowski natomiast jeszcze przed debatą pisze list do sympatyków PiS, a dzień swojego pojawienia się w gmachu TVP rozpoczyna od złożenia pozwu przeciw swojemu wieczornemu gospodarzowi. Później docierają do nas kolejne informacje o wyzwiskach, niszczeniu mienia, podpaleniach – i tak właśnie wygląda łączenie Polaków. Część dokumentacji słownych napaści udostępniają zresztą sami agresorzy. Co kilka lat temu było beztroską pewnością siebie młodej ulicznej bandyterki, dziś staje się akceptowalnym wśród polityków zachowaniem ich wyborców, w teorii przynajmniej najbardziej świadomych i zaangażowanych. Poseł Platformy Waldemar Sługocki z dumą fotografuje się przy stylizowanym na nekrolog świstku – pożegnaniu prezydenta Andrzeja Dudy, ozdobionego dodatkowo wulgarnie przerobionym logotypem PiS. Gładki język przemówień i listów nie współgra z praktyką.

Debatowy debiut spiętego Rafała

Środowa debata może być punktem zwrotnym kampanii. Prezydent Duda, choć niczym specjalnym nie zaskoczył, wypadł po prostu dobrze, tak jak powinien zaprezentować się obrońca tytułu. Swoje racje wyłożył spokojnie i pewnie, gdy trzeba prostował słowa konkurentów. Jak wtedy, gdy wykazał Szymonowi Hołowni niewiedzę w poruszonej przez niego kwestii prezydenckiego nominata do komisji ds. pedofilii. Największą zagadką debaty nie był jednak Andrzej Duda, a Rafał Trzaskowski, biorący w takim przedsięwzięciu udział po raz pierwszy. Wbrew zaklęciom zwolenników, nie była to dla niego próba udana, choć ci, którzy nie tak dawno jeszcze przed zgaszeniem telewizorów świętowali zwycięstwo Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, tym razem fetowali triumf jej następcy. Ten jednak był spięty, agresywny i zwyczajnie słaby, słabszy nawet niż przegrana Kidawa-Błońska. Trzaskowski był tego wieczoru wręcz najsłabszym politykiem w studiu. Lepiej wypadli praktycznie wszyscy, od Andrzeja Dudy, przez niezłych w tego typu starciach Krzysztofa Bosaka i Marka Jakubiaka, walczących o zachowanie pozycji Szymona Hołownię i Władysława Kosiniaka-Kamysza, aż do kandydatów, uważanych za egzotycznych. Jedynie Robert Biedroń pokazał się od nie najlepszej strony, być może wybity z rytmu nie tylko przez słabe sondażowe wyniki, lecz także niespodziewane pojawienie się konkurencji po lewej stronie – mówiącego spójnie i w sposób budzący zaufanie (u szukających lewicowego przekazu) widzów Waldemara Witkowskiego z Unii Pracy. Nieźle przygotował się nawet Paweł Tanajno, jednak tak naprawdę show skradł wszystkim Stanisław Żółtek.

Żółtek superstar

Mało wcześniej znany, choć przecież posiadający polityczne doświadczenie Żółtek kolejny raz dał się poznać jako autor bon motów (furorę zrobiło słowo „menelowe”) i kontrowersyjnych zapowiedzi, takich jak automatyczne ułaskawianie niepłacących podatków. Jeśli dla graczy z dalszego szeregu celem nie jest wygrana w wyborach, a zdobycie sympatii, rozpoznawalności i miejsca w pamięci widzów, Stanisław Żółtek był niewątpliwie zwycięzcą środowego starcia. Swojski, familiarny, a przede wszystkim odznaczający się wolnym od marketingowych zagrywek autentyzmem, wolnorynkowy prawicowiec z Krakowa okazał się najczęściej wyszukiwanym w Google uczestnikiem rozmowy, a co jeszcze ciekawsze, według jednego z sondaży zaczął cieszyć się największym poparciem z grupy tzw. egzotycznych kandydatów. Ze swoim niedzisiejszym stylem i bezkompromisowymi poglądami Żółtek nadaje się dziś chyba najlepiej na reprezentanta elektoratu protestu, dla którego ofertą nie może być raczej establishmentowy Hołownia, typowany przez wielu do roli nowego Kukiza w początkach kampanii. Do elektoratu Kukiza najmocniej odwołuje się dziś Marek Jakubiak, jednak te głosy podzielą się zapewne między kilku kandydatów, przede wszystkim Dudę i Bosaka.

Komisja Trzaskowskiego

Już wyjście z telewizyjnego studia Rafała Trzaskowskiego wskazywało, że czuje się on niezbyt pewnie – dziwaczne gesty naśladujące wywoływanie wymiotów, szybka ucieczka, która zaskoczyła nawet zwolenników, stały się zapowiedzią serii porażek i nietrafionych tricków. Kandydat Platformy skłamał w sprawie swojej obecności w parlamencie, podawał zawyżone statystyki dotyczące liczby bezrobotnych i popisywał się średnim, według mniej zaprzyjaźnionych z nim ekspertów, francuskim. Za żenującą ustawkę uznał pytanie w tym języku nawet tak żelazny sojusznik, jak Waldemar Kuczyński. Dodatkowego uroku sprawie dodaje, że pytanie zadał dziennikarz z tej samej agencji, która na Facebooku pod pretekstem walki z fake newsami usuwa krytyczne wobec kandydata materiały. Gdyby jednak ktoś oczekiwał od Trzaskowskiego konkretów, to wreszcie pojawiła się w jego wystąpieniach jedna zapowiedź. To obietnica stworzenia komisji, która zajęłaby się sprawami wszystkich, którzy czują się skrzywdzeni przez „państwo PiS”.

W poprzedniej kampanii Andrzej Duda stworzył Duda Pomoc, po wyborach zmienioną w element okołoprezydenckiego systemu instytucji, co zresztą stało się pożywką dla stałych, kłamliwych ataków, opartych na twierdzeniu, że została ona zlikwidowana. Duda Pomoc skierowana była do osób niemogących doprosić się w III RP sprawiedliwości. Do komisji Trzaskowskiego zgłoszą się zapewne resortowi emeryci, warszawscy reprywatyzatorzy i bohaterowie skandali korupcyjnych, w najlepszym razie, delikatnie szarpani przez policję agresywni aktywiści. Do tych drzwi prędzej niż Jan Śpiewak zapukają bohaterowie tropionych przez niego afer. I zapewne nie zostaną odprawieni z kwitkiem.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski