Wyszukiwanie

Wpisz co najmniej 3 znaki i wciśnij lupę
Reklama

Dobry Rosjanin

W czasach politycznej poprawności aż strach przypomnieć stare westerny, skąd pochodzi znane powiedzonko: „Dobry Indianin to martwy Indianin!”. Jednak miało ono konkretny historyczny kontekst. Kiedy Hollywoodowi się odmieniło i zaczęto najpierw pokazywać „dobrych Indian”, którzy marzyli wcale nie o skalpowaniu bladych twarzy a o pokojowej koegzystencji, natychmiast też zaroiło się na ekranie od „dobrych Niemców”.

Wtedy jeszcze musieli się przyznawać, że to oni, a nie „naziści” z Kosmosu z Polakami i Ukraińcami jako sługusami mordowali Żydów i inne mniej ważne narodowości. Ale podział już się zarysowywał – oficer Wermachtu (dobry Niemiec) starał się za wszelką cenę ocalić niewinnych, ale przeszkadzał mu zawsze demoniczny SS-man.

W latach kretyńskiej doktryny odprężenia lansowanej przez Kissingerów i Brzezińskich okazało się też, że wszystkich sowieckich zbrodni dokonał osobiście Stalin, całkiem jak w referacie Chruszczowa na XX Zjeździe, z czego wynikał logiczny wniosek, że „dobrym Rosjanom” pragnącym w istocie pokoju i odprężenia trzeba ze wszech sił pomagać.

Na próżno wieloletni więzień sowieckich psichuszek i łagrów Władimir Bukowski błagał zachodnich liderów: „Nie pomagajcie nam, dysydentom, po prostu przestańcie pomagać Sowietom!”. Zamiast tego USA wspierały zdychającą ekonomikę Breżniewa, a w hollywoodzkich przebojach nastał wyrój „dobrych Rosjan”. Nawet biedny James Bond po zmianie Seana Connery na Rogera Moore’a zaczął współpracować w obronie pokoju światowego z sympatycznie przedstawianymi szefami KGB o dźwięcznych nazwiskach Puszkin i Gogol…

Potem na ekranach pozostali już tylko walczący z „nazizmem” dobrzy Niemcy i antysowieccy enkawudziści - dobrzy Rosjanie. Obserwując przez lata telewizję rosyjską, z coraz większym zdumieniem widziałem przejście od zwykłej nostalgii za „dawnymi dobrymi czasami” w serialu o sympatycznym i chcącym dobra ludu Breżniewie, w kolejnych kadencjach prezydentury Putina do istnego zalewu seriali o szlachetnych oficerach NKWD i KGB jako dobrych Rosjanach, którzy w istocie uratowali pokój światowy.

A teraz tę samą kliszę upowszechniają znów na Zachodzie bojownicy o „demokratyczną Rosję”, którzy w odróżnieniu od Bukowskiego czy Gorbaniewskiej jednego dnia nie spędzili w areszcie i nikt ich z lukratywnej posady nie wyrzucił za protest po zamordowaniu Politkowskiej, bo… żadnego takiego protestu nigdy nie zorganizowali. Na wygodnych emigracyjnych kanapach podpisują jakieś „uchwały” niegrożące żadnymi konsekwencjami i już wciskają chętnym na Zachodzie starą kłamliwie sentymentalną piosnkę - „Chatiat li Russkije wojny?”.

No pewnie, że chcą! Gdzie jeszcze mogliby zrealizować wielkie marzenie „dobrego Rosjanina” - podbić, zabić, zgwałcić, wysłać do łagrów tych, co wyżyli, a na odchodnym zostawić swój „kulturnyj slied” - wszystko obesrać.
Wracając do starych westernów: „Dobry Rosjanin to martwy Rosjanin!”

Reklama