Przez ostatnie ponad dwa lata PiS przyzwyczaił nas do szybkiego tempa zmian. Nocne głosowania i wyścigi z sędziami pasjonowały i wzbudzały podziw. Teraz jednak, po dwóch latach, chaos zaczyna męczyć. Podam przykład, który akurat śledzę – ustawy łowieckiej. A konkretnie przepisu dotyczącego karania aktywistów ekologicznych za przeszkadzanie w polowaniu. Zmiana została wprowadzona w połowie grudnia, a już w lutym ma zostać częściowo wycofana. Czy jest sens tworzyć prawo na dwa miesiące? Pewnie nie. Choć to i tak nie rekord. Podobnie jest z systemem odszkodowań dla rolników.
Ten faktycznie nie wszedł jeszcze w życie, a regulująca go ustawa będzie zmieniana po raz trzeci.
Obawiam się, że jesteśmy przed biciem kolejnego rekordu. PiS chce bowiem stanąć na krtań Polskiemu Związkowi Łowieckiemu. Logika ta sama co w przypadku sądów powszechnych. Zmieniamy. Wbrew protestom i groźbom. Tyle tylko, że jednej rzeczy rząd nie uwzględnia. Myślistwo to hobby, do którego się dopłaca, a nie na nim zarabia. Jeśli myśliwi się uprą, to po prostu przestaną polować. I nikt nie będzie ich mógł zmusić. Można podejmować próby, które skończą się w sądach. Jaki będzie skutek? Liczba dzików w ciągu 12 miesięcy z pewnością co najmniej się podwoi. Co to oznacza dla walki z ASF? Łatwo się domyślić. Zanim więc rząd pójdzie na wojnę z myśliwymi, zmieniając ustawę, wypadałoby zastanowić się, czy jesteśmy przygotowani na wszystkie ewentualności.
Niewiele jest bowiem do wygrania, a bardzo wiele do stracenia.