Po autentycznej złości po przegranych wyborach w ubiegłym roku, wrzaskach i blokadach w sejmie wyraźnie w ławach opozycji pojawia się rezygnacja. Wrzasków wciąż trochę w parlamencie jest, ale sprawiają coraz bardziej wrażenie żmudnego odrabiania obowiązków partyjnych. Rozpisane role, kwestie czytane z kartki – te same, tak samo, tymi samymi zdaniami. Śladów furii już prawie nie ma, zastąpiła ją frustracja. Rutyna powtarzanych sloganów o zamachach na demokrację czy łamaniu konstytucji znudziła się też już chyba samym działaczom PO i Nowoczesnej. Na pewno znużyła jej wyborców – zamiast o łamaniu konstytucji woleliby pewnie usłyszeć, co ich partia ma konkretnego do zaproponowania – a tu nie ma nic. Reforma sądownictwa? Mimo że uciążliwość działania patologicznego systemu sądownictwa uderza przecież w podobnym stopniu zarówno w szarego wyborcę PO (bo w tych ustawionych w systemie wyborców tej partii uderza jednak mniej), jak i wyborcę PiS, Platforma nie miała i nie ma po dziś w tej sprawie nic do zaproponowania. Powtarzanie fraz o „zamachu na wolne sądy” należy do tego samego zestawu frazesów, co „zamachy na demokrację” – nie mają w konfrontacji z rzeczywistością, którą Polacy znają z własnego oglądu, najmniejszego znaczenia. Nie znaczą nic, nie dlatego, że większość Polaków została „przekupiona programem 500 plus”, jak z pogardą zdarza się głosić różnym pluszakom systemu. Po prostu nic prawdziwego o współczesnej Polsce nie mówią.
Politycy PO tak silnie przed laty uwierzyli, że kłamstwo jest sprawdzoną metodą polityczną i tak wiele lat udawało im się tą metodą utrzymywać poparcie, że teraz są bezradni. Maszyna, która dotąd działała, przestała pracować. I nie wiedzą, co teraz.
Zwłaszcza że ta gwałtowna utrata wiarygodności, z jaką mierzą się dziś politycy totalnej opozycji, spowodowana jest nie tylko kompletnie nieprzystającymi do rzeczywistości. idiotyzmami, które wygadują. Wywołana jest również konkretnymi dokonaniami rządu PiS, które każdego dnia przeczą andronom głoszonym przez PO i Nowoczesną. Nie chce mi się już przypominać tych wszystkich zapowiedzi o katastrofie finansów publicznych, która miała nastąpić, jeśli PiS realizować będzie swój program. Także tych wszystkich – nie da się, budżetu na to nie stać – bo każdy kolejny dzień temu zaprzecza. Przykład pierwszy z brzegu – przywrócenie 50 proc. stawki kosztów uzysku dla twórców i dziennikarzy. PO zlikwidowała ten podatkowy przywilej jeszcze z czasów II Rzeczypospolitej, bo „nie da się”, „budżetu na niego nie stać”. Rząd Beaty Szydło właśnie pokazuje, że owszem, da się, ba, jest to potrzebne.
Zatem, gdy postkomuna stoi bezradnie przed machiną, która dotąd dawała jej władzę, a teraz przestała działać, przychodzą jej różne pomysły, co robić. Ulica? Nic już nie zwojują – to widać nie tylko po rosnących słupkach poparcia dla PiS w sondażach, ale też po nieudanych próbach wywołania większych protestów. Szeroko reklamowany w mediach postkomuny „czarny wtorek” okazał się frekwencyjną porażką, klęską była próba wskrzeszenia manifestacji w „obronie sądów”. Zagranica? Z tym też coraz słabiej – komiczne stają się zabiegi komisarza Timmermansa w „obronie praworządności” w Polsce wobec na przykład tego, co zdarzyło się w Katalonii. Ale pojawił się pomysł nowy. Głosi ni mniej, ni więcej, że… PiS ma rację. Trzeba walczyć z przewlekłością pracy sądów – odkrywają właśnie politycy PO. Program 500 plus zrobił wiele dobrego – przyznaje ten i ów publicznie. Polacy nie słuchają lewackich haseł, to PiS ma dla nich ofertę – błaga w kolejnych tekstach zaprzyjaźniona z Platformą „Rzeczpospolita”. Więcej wrażliwości społecznej, PiS ją ma, a elity PO i Nowoczesnej nawet nie znają problemów zwykłych ludzi – to z kolei można przeczytać na łamach „Gazety Wyborczej”. Jednym słowem: program PiS tak, wypaczenia (te wszystkie „zamachy”, o których w kółko mówią) nie. Lada moment powieszą to sobie na bilbordach.