W obronie przebywającego za kratami sekretarza generalnego Platformy Obywatelskiej do chwili powstania tego tekstu wystosowane zostały dwa pisemne stanowiska. Pierwsze sygnowane przez byłego prezydenta Lecha Wałęsę, tajnego współpracownika bezpieki komunistycznej ps. Bolek, oraz drugie, przez europarlamentarzystę Platformy Obywatelskiej Michała Boniego, tajnego współpracownika bezpieki komunistycznej ps. Znak.
W swoim liście Wałęsa i jego koledzy (wśród nich płaczący ostatnio w Brukseli nad losem ubeków pozbawionych przywilejów emerytalnych były szef MSW Henryk Majewski) uważają, że „upadająca władza chce wywołać strach. Po to wcześniej przejęła wymiar sprawiedliwości, aby móc w sposób nieograniczony siać terror”. Jak twierdzi Wałęsa, „tak należy rozumieć zgodę sejmowej większości na aresztowanie jednego z liderów opozycji Stanisława Gawłowskiego”. Z kolei, z listu Boniego dowiadujemy się, że „wszystkie zarzuty względem Gawłowskiego zdają się być motywowane politycznie”, a także że „Pan Gawłowski od samego początku w pełni współpracował w śledztwie oraz dołożył wszelkich starań, aby wyjaśnić wszystkie szczegóły prokuraturze, a także opinii publicznej”. Słowa obu listów stoją w sprzeczności z decyzją aresztową sądu, który stwierdził między innymi, że Gawłowski miał próbować kontaktować się z innymi osobami związanymi ze sprawą w celu „ustalenia wspólnej wersji wydarzeń”, jednak w pewnym sensie mają duże znaczenie. Zarówno Boni, jak i Wałęsa jako współpracownicy bezpieki występują w obronie status quo Trzeciej RP, w której kradzież na masową skalę (jeśli ma szyld partii, którą akurat popierają ludzie komunistycznej bezpieki bądź ich podopieczni) to podstawowe prawo człowieka. Logiczne jest również, że w tej sytuacji ewentualne ściganie takiego złodziejstwa stanowi sianie „niczym nieograniczonego terroru”, zbrodnię przeciwko ludzkości i koniec demokracji. Po tonie obu listów od razu widać, że zarówno „Bolek”, jak i „Znak” dobrze znają kulisy spraw, które zaprowadziły sekretarza PO za kraty. Inaczej bowiem nie zabieraliby głosu. Zrobili to dlatego, że afera, w związku z którą siedzi Stanisław Gawłowski, pokazuje niczym w pigułce, jak wygląda praktyka rządów w strukturach, nad którymi władzę mają politycy partii nazywanej przez Jana Pietrzaka „Partią Omerty”. O co chodzi z tą melioracją? Stanisław Gawłowski jeszcze przed chwilą był szefem struktur Platformy Obywatelskiej na Pomorzu Zachodnim, gdzie od lat rozgrywa się ta sprawa, czyli afera, która w wielkim skrócie dotyczy ustawiania przetargów na kwotę 600 mln zł na budowę instalacji wodnych w województwie zachodniopomorskim. Instytucja, w której afera ta wybuchła, jest nadzorowana bezpośrednio przez Marszałka Województwa. Od 2010 r. jest nim polityk Platformy Obywatelskiej Olgierd Geblewicz, szef Platformy w Szczecinie i członek wojewódzkich władz partyjnych. Jego zastępca to z kolei Tomasz Sobieraj, szef Platformy w Koszalinie oraz… członek władz wojewódzkich partii. Afera wybuchła w roku 2014.
Była m.in. efektem działań operacyjnych ABW. To za czasów Donalda Tuska służby rozpoczęły inwigilację… działacza PO Tomasza P., który kierował Zachodniopomorskim Zarządem Melioracji i Urządzeń Wodnych. Założyły podsłuch w jego gabinecie, nagrały setki godzin rozmów i na tej podstawie prokuratura uznała, że w instytucji działała… zorganizowana grupa przestępcza. Oto, co pisał o niej jeszcze w 2014 r. „Głos Koszaliński”: „Zatrzymanie Tomasza P. wywołało konsternację w Platformie Obywatelskiej. Zatrzymany Tomasz P. był jednym z najbliższych współpracowników Stanisława Gawłowskiego, szefa zachodniopomorskiej Platformy Obywatelskiej i wiceministra ochrony środowiska. Wczoraj zarząd regionu, na czele którego stoi Gawłowski, wystąpił o wyrzucenie Tomasza P. z partii”. Dziś jak ponury żart brzmi informacja, którą publikowały wówczas media, że główny oskarżony w tej sprawie, działacz Platformy, był nagradzany przez swoich przełożonych i jednocześnie kolegów partyjnych nagrodami, tak bezwzględnie tępionymi przez tę partię. Konkretnie za swoją pracę, która później uznana została za działanie zorganizowanej grupy przestępczej, Tomasz P. otrzymał 34,5 tys. zł, czyli trzykrotność swojej pensji. Oto, jak wypłacanie tych nagród tłumaczyła rzecznik marszałka Geblewicza: „To nagroda za zaangażowanie i rezultaty w pozyskiwaniu różnych źródeł środków finansowych dla potrzeb realizacji inwestycji”. Szczecińska „Gazeta Wyborcza” sprawę afery melioracyjnej komentowała tak: „Przetargi wygrywali – jak to określił jeden z występujących w tej sprawie prawników – chłopcy w krótkich spodenkach”, np. wspólnik „pasierba wiceministra środowiska Stanisława Gawłowskiego. Minister Gawłowski twierdzi, że jest tym faktem zaskoczony”. Dziś wiemy, że teściowie pasierba pana Gawłowskiego, o którym pisała „Wyborcza”, są szczęśliwymi właścicielami apartamentu w Chorwacji. Kupili go przypadkiem od biznesmena związanego z aferą. Gawłowski zupełnie przypadkiem przechowywał oryginał aktu notarialnego, o czym przypadkiem zapomniał powiedzieć prokuraturze. Przypomniało mu CBA, przeszukujące jego dom. Na pierwszy rzut oka widać, że sprawa jest czysta. Jak łza. Po prostu Gawłowski miał w domu bezpieczniejszy sejf. Bezpieczniejszy przynajmniej tak długo, jak rządzili jego koledzy.