Do ciekawego rozłamu doszło w społeczności LGBT. Okazuje się, że czasami interesy litery „L” kłócą się na przykład z interesami litery „T”. Znana amerykańska blogerka LGBT pokazała pewien modny gest swojej społeczności. Oto dlaczego tak się stało i co z tego wynikło.
Niejaka Arielle Scarcella regularnie publikuje filmiki na portalach LGBT. Jest lesbijką, ale po kilku zdroworozsądkowych tezach awansowała do kategorii... transfobek. Zdaje się, że wspólny front społeczności składających się na litery LGBTQ zaczyna się powoli rozpadać, a tęczowy wąż zaczyna zjadać własny ogon. Poszczególne litery wchodzą ze sobą w coraz wyraźniejszy konflikt. Za przejście na pozycje „konserwatywne” blogerka została ostatnio wykluczona z panelu na Sydney Pride, ale być może to tylko mały przyczynek do szerszego zjawiska...
Scarcella przede wszystkim zakwestionowała ideologię gender. W jednym z filmów mówi: „Cześć, jestem Arielle. Jestem lesbijką i nie wierzę, że płeć jest konstrukcją społeczną. Nie wierzę, że biali heteroseksualni mężczyźni ucieleśniają tylko zło. Nie sądzę, aby preferencje płciowe były transfobiczne lub że istnieje 97 rodzajów płci”.
Takim wyznaniem Amerykanka podzieliła się 21 lutego na YouTubie i natychmiast podpadła swoim „kolegom”. Uznano to niemal za akt apostazji wobec religii LGBT. Mało tego, wyznanie youtuberki uznano za konserwatywny… coming out. Jej film wywołał duże poruszenie w amerykańskich środowiskach LGBT i chociaż znalazły się głosy poparcia, to większość potępiła jej tezy i uznała film za wystąpienie typowo homofobiczne.
Nie chodzi tu o jakąś anonimową blogerkę. Arielle Scarcella ma ponad 630 tys. subskrybentów. Założyła na YouTubie GirlfriendsTV, od kilku lat publikuje filmiki z życia w parze lesbijskiej i opowiada o modnych w tym środowisku tematach społecznych związanych z seksualnością. Publikuje serie wideo „Lesbians Explain” oraz „Lesbian Comedy Videos”. Jest tu „szeroka gama tematów wyjaśniających biseksualne spektrum” czy „zalety seksu lesbijskiego”. W sumie tematyka typowa, mieszcząca się w ramach ideologii LGBT. Scarcella publikowała też porady ginekologa o zasadach bezpiecznego seksu, ale też występowała razem na YouTubie z homoseksualistą Riyadhem K., by w filmikach prezentować… swoje genitalia. Współpracowała także z aktywistą Matthew Vinesem i starała się wykazać, że Biblia zawiera wersety pochwalające związki osób tej samej płci. W 2016 r. jej aktywność oceniono bardzo wysoko – znalazła się w gronie ośmiu najlepszych i najbardziej polecanych kanałów LGBTQ.
Do „rozwodu” doszło jednak z powodu jej wizji osób transpłciowych. Była za to bardzo krytykowana i poczuła się nawet „wykluczona ze społeczności LGBT”.
W marcu 2018 r. pojawiło się nagranie wideo pt: „Nie będę przepraszać za transfobię”. W tęczowym środowisku zawrzało. Polemiki trwały dość długo, aż w ostatni piątek 21 lutego Arielle opublikowała kolejny filmik, w którym wyjaśnia, dlaczego opuszcza ostatecznie „szaloną lewicę postępu”. Jak na dotychczasową aktywistkę tej ideologii to już naprawdę mocne.
Młoda kobieta mówi o swoim dojrzewaniu do tej decyzji w ciągu ostatnich dwóch lat. Dodaje, że jako lesbijka nigdy nie spotkała się wcześniej z tak potężną falą hejtu, „dręczeniem i nękaniem”, którego doznała w ostatnich miesiącach od własnej społeczności LGBT. „Doszłam do punktu, w którym nie chcę już oznaczać znakiem LGBT+ kont na Instagramie i Twitterze i być kojarzona z tym kultem” – dodała.
Lepiej późno niż wcale, chciałoby się napisać. Zdaje się, że kroplą, która przelała tu czarę goryczy youtuberki, była… nietolerancja tego środowiska i narzucanie jedynie słusznej linii propagandy. Arielle doszła do wniosku, że jej środowisko to „społeczność absurdalnie nietolerancyjna, chociaż głosi... miłość”. Dalej było jeszcze mocniej i gdyby takie słowa wygłosił np. jakiś „heteryk”, nie opędziłby się od procesów. „Społeczność LGBT stała się rajem dla niestabilnych psychicznie osób, które powinny się leczyć” – stwierdziła Arielle Scarcella. „Ta społeczność stała się tak absurdalnie nietolerancyjna, w dodatku głosząc miłość, że po raz pierwszy od dekady akceptacja dla LGBT+ się zmniejsza” – skonstatowała zupełnie słusznie.
Lesbijka doszła w końcu do wniosku, że LGBT to społeczność wyjątkowo nietolerancyjna, a „każdy, kto jej się sprzeciwia i idzie pod prąd, jest natychmiast wykluczany”.
Po nieoczekiwanym przejściu na pozycje konserwatywne Scarcellę oskarża się o bifobię, transfobię, a nawet rasizm i antysemityzm. Przede wszystkim awansowała jednak do kategorii osób… TERF. Okazuje się, że wyznawcy tej ideologii mają rozbudowany aparat pojęciowy, odpowiednie szufladki i literki nie tylko na wszystkie 97 „rodzajów płci”, lecz także na wszystkie podgrupy.
TERF to termin ukuty w 2008 r. i oznaczać ma radykalną feministkę transekskluzywną (wykluczającą osoby trans)”. Określenie to w tej ideologii ma charakter pejoratywny i oznacza feministki wyznające esencjalizm, czyli przekonanie o tym, że natura ludzka jest odwieczna i niezmienna. Taki kierunek krytykował jeszcze Karol Marks, a i dla jego uczniów genderystów jest to teoria wyklęta, bo wspierająca tezę o tym, że mężczyźni i kobiety są zasadniczo różni.
Zdaje się, że TERF-y to w „świecie postępu” już niemal reprezentantki... „odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego”. Oby tak dalej, a Ziemia wróci na orbitę normalności. Pierwsze jaskółki zmian już nadleciały…