Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Ślepcy w gabinecie luster

Ludzie, którzy głosili apoteozę III Rzeczypospolitej, nie rozumieją, że zapłacili utratą władzy i wpływów za własne wyobcowanie.

Ludzie, którzy głosili apoteozę III Rzeczypospolitej, nie rozumieją, że zapłacili utratą władzy i wpływów za własne wyobcowanie. Wielkomiejska, na ogół stołeczna elita, przyzwyczajona do korzystnego dla siebie status quo, czyli rządów Platformy, szczerze nie znosi elektoratu, który wybudził ją z błogostanu. Przegrani, strojąc się w szaty myślicieli, wciąż hołdują swoim najgłupszym uprzedzeniom.

Zdarzają się takie momenty, gdy np. uczestniczymy w dyskusji publicznej, w panelu, wymianie opinii za pośrednictwem prasy lub mediów społecznościowych. Raptem nasz adwersarz postanawia wybiec na linię strzału, macha rękoma i koniecznie chce dać się zabić śmiechem. To oczywiście metafora: chodzi o jakiś efektowny blamaż, grubą pomyłkę, z której polemista/polemistka nie chce się wycofać i w rezultacie kompletnie traci twarz, jakieś kłamstwo o bardzo krótkich nogach lub totalne bzdury opowiadane z mądrą miną. Zdarzają się takie sytuacje. I wtedy trochę głupio jest za taką osobę, troszkę robi się żenująco, ale zwycięża ochota, żeby jednak spuentować głupstwo jakimś szyderstwem.

Gazetka w poczekalni

Właśnie okazja sama wpadła mi w ręce. Nie od dziś „Newsweek” funkcjonuje jako poradnik dla sfrustrowanych rządami Prawa i Sprawiedliwości. Wyobrażam sobie, że w poczekalniach u psychoanalityków ten tytuł pełni tę samą funkcję, co u fryzjera tzw. prasa kobieca, którą zresztą bardzo chętnie wertują mężczyźni. Jak się wydaje, tygodnik pana Lisa zdecydowanie poszedł w poradnictwo dla strapionych obecnymi czasami. Oto wielki napis na okładce pisma głosi: „Jak żyć w czasach PiS”. A w środku same rarytasy: na przykład Jacek Santorski doradza strapionym obecnymi rządami czytanie stoików. Z „Newsweeka” można się też dowiedzieć, że ludzie radzą sobie ze sfrustrowaniem obecną sytuacją polityczną, chodząc dwa razy w tygodniu do kina! Ach, te cierpienia wielkomiejskiej klasy średniej i sposoby, żeby im zaradzić. I jeszcze jedno – bardzo symptomatyczne – z tygodnika dowiadujemy się, że PiS popiera rodzina, która ma kilkanaścioro dzieci. To już podpada pod monomanię, ta niechęć ekipy Lisa do „pięćsetplusów”.

Mam poczucie graniczące z pewnością, że jeszcze nigdy w III Rzeczypospolitej konflikt klasowy nie nakładał się tak mocno na polityczny. Co widzimy? Oto przestraszona inteligencko-biznesowo-polityczna elita, po części udając bardziej oczytaną niż jest, stroi się w pozy ostatnich obrońców kultury wysokiej przed plebsem, który wyniósł PiS do władzy. To bardzo prosty schemat: my, subtelni czytelnicy i redaktorzy „Newsweeka”, dla uspokojenia ducha oddajemy się lekturze stoików, gdy pod nami ciemne morze ludzkiego żywiołu.

Konflikt społeczny i polityczny

To równocześnie bardzo wymowny schemat: bo przecież ten tygodnik i wszystkie inicjatywy Tomasza Lisa w znacznej mierze są tubami propagandowymi najbardziej ordynarnego lumpenliberalizmu. To właśnie pismo z pozycji mocno liberalno-elitarnych krytykowało choćby program Rodzina 500+. A ja nie ufam inteligentom, którzy udają arystokratów ducha, ale w praktycznych kwestiach społeczno-gospodarczych mają coś z mentalności ekonomów na folwarku.

Podejrzewam zatem, że ludzie, którzy podobno mają czytać „Rozmyślania” Marka Aureliusza, siedzą w domu z książką na kolanach i – niech Państwo wybaczą – dłubią w nosie, gapiąc się w wielki plazmowy telewizor.

Jeszcze jedna sprawa. Jeżeli ktoś odczuwa głęboką potrzebę, żeby frustrację rządami PiS‑u leczyć chodzeniem do kina – to można, owszem, dlaczego nie. Ale, tak naprawdę, jak liczną część społeczeństwa stać na chodzenie do kina dwa razy w tygodniu przez cały miesiąc? Pomijając fakt, że znaczna część Polaków nie ma dogodnego dostępu do kin, teatrów, filharmonii itp. instytucji kulturalnych. Ale, oczywiście, nie jestem naiwny: nikt w „News­weeku” nie myśli przecież o prowincjonalnej Polsce i prowincjonalnych Polkach i Polakach. To tygodnik dla wielkomiejskiego lepiej sytuowanego czytelnika/czytelniczki. I to ponownie pokazuje, jak obecnie konflikty polityczne nakładają się na realia społeczne i gospodarcze.

Dawno temu Tadeusz Borowski zapisał znane słowa: „To myśmy budowali piramidy, rwali marmur na świątynie i kamienie na drogi imperialne, to myśmy wiosłowali na galerach i ciągnęli sochy, a oni pisali dialogi i dramaty [...]. Myśmy byli brudni i umierali naprawdę. Oni byli estetyczni i dyskutowali na niby”. Mam wrażenie – zachowując wszelkie proporcje – że dziś inteligencka opozycja antypisowska bawi się właśnie w taki estetyzm na niby: za pozami myślicieli kryje się złość lub strach ludzi odsuniętych od wpływów, możliwości, dobrych układów z władzą. Dyskomfortu szoku, jakiego doznali, nie wybaczą nigdy nie tylko obecnej władzy, lecz także jej elektoratowi – nie tylko realnemu, ale i wyobrażonemu. Przecież antypięćsetplusowa retoryka tego towarzystwa bazuje na projekcjach, stygmatyzacji i fałszywych założeniach. Najprościej rzecz ujmując: oni z miejsca znienawidzili „pięćsetplusy”, choć nie mieli żadnych solidnych danych, że to potencjalni beneficjenci tego programu zagwarantowali PiS‑owi wygraną.

Walka klas czy wojna pokoleń?

To właściwie sytuacja ślepców w gabinecie luster: żyją we wnętrzu swojej banieczki mentalnej, światopoglądowej i środowiskowej, zatem nie wiedzą, że są komiczni, strojąc się w pozy arystokratów ducha. Nawet gdy coś im błyśnie w oku, to widzą tylko własne odbicia. Nie wiedzą, że opowiadając o tym, jak na frustrację pomaga kino, potwierdzają jedynie, jak bardzo są oderwani od polskich realiów. Radziłbym tym znawcom filozofii starożytnej, żeby raz w życiu zdobyli się na odwagę i porozmawiali ze zwykłymi ludźmi o ich miesięcznych zarobkach i realiach pracy. Radziłbym wielkomiejskiej wzbogaconej inteligencji zapytać „słoików”, dlaczego nie mają czasu na lekturę stoików.

Choć w sumie należy pogratulować „Newsweekowi” dobrej roboty – im dalej jego autorzy i redaktorzy będą w ten sposób określali się względem rzeczywistości, tym mniejsze szanse, że ich wierni czytelnicy wrócą do władzy: realnej i symbolicznej. Zresztą to problem nie tylko klasowy i polityczny, ale także pokoleniowy. Gdy patrzę na antypisowską opozycję, to właściwie, poza Partią Razem, kierują nią ludzie, którzy kariery zaczynali na początku III RP. I wciąż kultywują ten sam typ myślenia o transformacji i naszej rzeczywistości: że wszystko idzie świetnie, ponieważ my się wzbogaciliśmy.

Jednak pokolenie dzisiejszych 30-latków, nawet pokolenie 40-latków, ma na temat rodzimych przemian nieco inne zdanie. Ekonomiczno-społeczna ideologia III RP w dużej mierze skompromitowała się w oczach roczników, które ciężko harują, żeby spłacać kredyty i mają nad głową nisko zawieszony sufit. To jest doświadczenie pokoleniowe – pan Santorski może sobie czytać stoików, skoro ma czas; dość nieliczni mogą chodzić do kina dwa razy w tygodniu, żeby uspokoić nerwy skołatane rządami PiS‑u – ale znaczna większość Polek i Polaków, aktywnych na rynku pracy, którzy wiele jeszcze mają przed sobą, co najwyżej wybuchnie śmiechem nad wzmiankowaną okładką „Newsweeka”.

Jak zakończyć ten felieton? Najlepiej parafrazą wiersza Zbigniewa Herberta „Do Marka Aurelego”. Dobranoc, panie Santorski, proszę zgasić lampę i spać spokojnie. Nic pana nie wybudzi z dogmatycznej drzemki.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Prawo i Sprawiedliwość #media

Krzysztof Wołodźko