Ewa Kopacz wykonała za Donalda Tuska brudną robotę. Na dobre przesunęła Platformę Obywatelską na lewo – pisze Piotr Gociek, publicysta TV Republika i „Do Rzeczy”, w swojej najnowszej książce „Pozamiatane. Jak PO porwała Polskę”.
"Choć szef Rady Europejskiej Donald Tusk nie przyjechał na czwartkowe zaprzysiężenie Andrzeja Dudy, to – jak wynika z naszych informacji potwierdzonych w trzech źródłach – tego samego dnia był w Warszawie! I osobiście w willi rządowej przy ulicy Parkowej układał listy wyborcze Platformy z Ewą Kopacz” – informował dziennik „Fakt” 11 sierpnia 2015 r., pięć dni po tym, jak prezydentem Rzeczypospolitej oficjalnie został kandydat opozycji, odsyłając Bronisława Komorowskiego na polityczną emeryturę. Zdaniem gazety cała sytuacja to
„kolejne potwierdzenie, jak wielkie wpływy zachował Tusk w partii”.
Ratować projekt
Ze względu na sprawy wizerunkowe skład list wyborczych PO w 2015 roku może wydawać się ułomny. Ale może mieć sens z punktu widzenia Donalda Tuska. Jeśli przyjmiemy za prawdziwą tezę nie o „gorzkim rozwodzie”, lecz o dyskretnej współpracy Ewy i Donalda, nagle okaże się, że główną beneficjentką kształtu owych list jest Ewa Kopacz, która wykreowała się na jedynego w partii arbitra, a zarazem przytarła rogów wielkiej grupie wewnętrznych przeciwników i utrzymała kontrolę nad partią. A skoro udało się to Kopacz, to także i Tuskowi.
By uratować swój polityczny projekt, Donald Tusk musiał interweniować, i zrobił to.
Skład list PO nosi zresztą wyraźne cechy jego stylu – wszystkie frakcje są trochę zirytowane, ale żadna nie czuje się skrajnie skrzywdzona. Opinia publiczna dostała sygnał, że skompromitowani politycy nie będą kandydowali z „jedynek”, a oni sami – że nie mają się czego bać, bo i tak dostali bezpieczne miejsca biorące. Lgnących do PO ambitnych karierowiczów w rodzaju ministra Mariana Zembali czeka u boku Platformy prosta droga do poselskich ław, a być może i inne korzyści. Weszli oni na chybotliwą łódź w ryzykownym momencie, ale ich wierność może w przyszłości zostać nagrodzona, jeśli tylko trzymać się będą hasła „przy Tobie, Najjaśniejszy Panie!, stoimy i stać chcemy”. Elementy niepewne światopoglądowo zostały wyeliminowane lub wcześniej wyeliminowały się same.
Na trudne czasy
Co zaś pokazuje rozstawienie politycznych skrzydeł? Od lewej strony mamy przecież na listach PO Grzegorza Napieralskiego, byłego szefa SLD, z prawej zaś Michała Kamińskiego, Ludwika Dorna oraz ciche wsparcie dla Romana Giertycha. Oznacza to, że ciągle żywa i aktualna jest koncepcja Tuska, zgodnie z którą Platforma ma ze wszystkich sił udawać partię zawierającą w sobie wszystkie partie. To koncepcja, wedle której PO ma skupiać wyborców chcących głosować na „rozsądnych” lewicowców, „rozsądnych” prawicowców i tych, którzy wolą zostać w centrum. Zaś wszystko to, co dzieje się poza PO, to niebezpieczne ekstremizmy.
Cel Tuska i Kopacz był jasny:
niezależnie od tego, jaki będzie wynik wyborów, nadchodzą trudne czasy. Przyszły klub parlamentarny PO powinien być oczyszczony z osób światopoglądowo niepewnych. Wejść do niego powinni przedstawiciele twardego jądra, wypróbowani i sprawdzeni. Regionalni baronowie partyjni nadal widziani są bardzo mile, o ile są w stanie utrzymać w ryzach swoje ambicje. Nie mają o co się martwić także działacze drugiego planu, którzy niezależnie od frakcji, w jakiej się znaleźli, udowodnili swoją lojalność. A najnowszym zaciągiem są ci, których polityczny los zależy wyłącznie od woli Kopacz i Tuska. Nawet gdyby chcieli wybić się na niezależność wewnątrz Platformy, nie będą mogli tego zrobić jako ciała obce, bez własnego zaplecza.
Tak było do niedawna z Radosławem Sikorskim, tak jest z niecierpianym w PO Michałem Kamińskim i grupą tzw. psiapsiółek Ewy Kopacz, tak będzie i z profesorem Zembalą czy innymi transferami last minute. Nie chodzi o spoistość ideową, lecz o lojalność. W tym wypadku o lojalność wobec Kopacz, a poprzez nią – wobec wciąż tego samego właściciela projektu „Platforma Obywatelska” – Donalda Tuska.
Jak pięść
Z punktu widzenia Tuska Platforma bardziej niż kiedykolwiek musi być dziś jak zaciśnięta pięść – nieważne: wygrywa czy przegrywa. Tę pięść musi kontrolować on i wydelegowana przez niego osoba. Wcale nie musi to być Ewa Kopacz. Jeśli Tusk uzna, że najkorzystniejsza dla niego będzie zmiana konfiguracji, nie zawaha się postawić na kogoś innego.
Ale przez cały okres między odejściem Tuska do Brukseli a wyborami parlamentarnymi w 2015 r. Ewa Kopacz udowadniała, że jest narzędziem idealnym. Wzięła na siebie ciężar kampanii wyborczej oraz wypełnianie roli głównego przeciwnika PiS.
Popełnia błędy, ale ciężko pracuje i widać, że mocno się stara. Wyśmiewana przez warszawskich dziennikarzy za bazarowe ubrania i kolejne przejęzyczenia, może budzić sympatię w Polsce powiatowej. Utrzymała kontrolę nad partią.
Zrobiła także dla Tuska coś dużo ważniejszego od wszystkich wymienionych wyżej rzeczy. Wzięła na siebie odpowiedzialność za skręt Platformy Obywatelskiej w lewą stronę.
Wrócę tu do tezy, którą postawiłem w rozdziale „Smoleńsk zmienia wszystko”. Platforma od chwili tej tragedii przestała mieć wybór. Dla wyborcy obozu jednoczącego się wokół PiS nie będzie już nigdy wiarygodna, choćby nie wiadomo ile wizyt złożył Tusk w Watykanie, a Kopacz u kardynała Dziwisza. W wirtualu, w przekazie propagandowym, Platforma nadal udawała wielonurtowe ugrupowanie środka, pragmatyczne i apolityczne, natomiast w realu musiała przesunąć się w lewo.
Nie mogła zrobić tego od razu i oficjalnie. Straty wizerunkowe w centrum i wśród wyborców umiarkowanie konserwatywnych byłyby zbyt duże, a akceptacja wśród wyborców lewicowych – wcale nie taka pewna. Dla części z nich PO, zwłaszcza wystawiając Komorowskiego na urząd prezydenta, była tylko odrobinę lepsza od PiS.
Janusz Palikot przysłużył się PO, bo po wyjściu z partii rozpoczął już na czele własnej formacji ciężką pracę nad przesunięciem na lewo debaty publicznej w Polsce. Platforma zyskała chwilę wytchnienia i cenny czas na przygotowanie się do dalszych kroków. Donald Tusk jako szef rządu i partii zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później będzie musiał zająć bardziej oficjalnie część terenu należącego do SLD i rozproszonej tęczowej lewicy. Jednak starał się ten moment odwlekać, co zresztą budziło irytację środowisk sprzyjających radykalnym projektom obyczajowym. „Gazeta Wyborcza” nieustannie napominała PO, że ta jest zbyt konserwatywna i że boi się biskupów.
Gra pozorów
Tusk był przez długi czas (i nie tylko w tej sprawie)
mistrzem gry w uniki. Kolejne lewicowe projekty trafiały do komisji sejmowych, wchodziły pod obrady Sejmu, rozgrzewały debatę polityczną i medialną, po czym wracały do poprawek, były zmieniane, wycofywane, czasem nawet odrzucane. I gra zaczynała się od początku. Dysponująca większością w parlamencie koalicja rządowa mogła utrącić lub zamrozić każdy projekt opozycji, torpedowała więc podobne wnioski z lewej strony (SLD, a po 2011 roku także Ruchu Palikota), nagłaśniając jak najmocniej własne. Były one daleko mniej radykalne, ale utwierdzały wyborców zerkających w lewo w przekonaniu, że to PO jest jedyną partią, która w tych kwestiach w ogóle coś robi. Fakt, że owe ideologiczne harce rzadko kończyły się pomyślnym legislacyjnym finałem, zawsze można było wytłumaczyć istnieniem konserwatywnej opozycji albo „konserwatywnego skrzydła” w samej Platformie, które w wielu wypadkach było przez „Wyborczą” zwalczane jeszcze zacieklej niż PiS. Ta prosta w sumie gra dawała PO spore profity – realnie kosztowała niewiele, a skutecznie blokowała inicjatywy obejścia partii z lewej strony.
Kiedy nie można już było kontynuować tej gry pozorów, a dezintegracja SLD i środowiska skupionego wokół Janusza Palikota weszła w zaawansowaną fazę, w Platformie nagle doszło do „ideowego wzmożenia” w kwestiach światopoglądowych. Twarzą zmian nie był jednak Donald Tusk, lecz Ewa Kopacz, której zresztą przyszło to o tyle łatwo, że nie posiada ona właściwie żadnego kręgosłupa ideowego i to, co dobre dla Tuska, uważa za dobre dla partii, zaś to, co dobre dla partii – za dobre dla Polski.
Platforma przeforsowała więc ustawę o procedurze in vitro, tzw. konwencję antyprzemocową, zatroszczyła się nagle o prawa osób transpłciowych i o związki partnerskie. Rozpoczęła licytację na obietnice socjalne (podwyżki emerytur, odmrożenie płac w strefie budżetowej). W swojej wojennej retoryce częściej niż dotąd zarzucała Prawu i Sprawiedliwości, że jest ono partią przyklejoną już nawet nie do Kościoła, ale do ojca Tadeusza Rydzyka.
Wszystko to za kadencji Ewy Kopacz, z dala od Tuska, który po powrocie do polskiej polityki znów będzie mógł czarować, że zawsze był „premierem wszystkich Polaków” i że właściwie nic się nie zmieniło.
Ewa Kopacz została buldożerem Tuska w kwestiach ideologicznych. Na jak długo – to zupełnie inna sprawa.
(Fragment książki „Pozamiatane. Jak Platforma Obywatelska porwała Polskę”, wyd. Zysk i S-ka 2015; tytuły i śródtytuły pochodzą od redakcji)
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Piotr Gociek