Niemiecki artysta Arthur Klose umieścił 3-metrowy plakat polskiego artysty Wojciecha Korkucia na ścianie swojej galerii. – Policjanci przyjechali rano, dzwonili do drzwi tak długo, aż obudzili moją córkę, której kazali obudzić mnie. Zaspany zapytałem o co chodzi, a wtedy pokazali na dzieło pana Korkucia i zażądali wyjaśnień. Kiedy zacząłem mówić, powiedzieli dla odmiany, że nie będą tego słuchać. Jakaś absurdalna akcja, jak u Franza Kafki. Poinformowali, że to któryś z sąsiadów domagał się ich reakcji. Reakcja sąsiedztwa musiała być bardzo szybka, ponieważ plakat nie był jeszcze skończony – powiedział artysta w rozmowie z Piotrem Lisiewiczem w „Wywiadzie z chuliganem”. Jego relacja na początku rozmowy poniżej [ZOBACZ FILM na końcu tekstu].
Artysta wciąż nie wie, o co jest podejrzany.
Pojechałem na policję, bo chciałem zobaczyć akta sprawy i dowiedzieć się, czy tak lubią Putina, czy o co im w ogóle chodzi. Powiedzieli mi, że akta jeszcze nie są gotowe i żebym przyjechał po 19-stej. Kiedy pojawiłem się na policji po 19-stej, okazało się, że akt już nie ma, są wysłane co Kassel.
- mówi.
Z kolei policja w Kassel odesłała go z powrotem do policji we… wsi, w której mieszka. Po swoich poprzednich wystąpieniach przeciwko rasizmowi w jego okolicy, artysta stał się dla władz wrogiem publicznym, mimo ich antyrasistowskich deklaracji. Miał w domu dwie rewizje.
Policjant kryminalny powiedział mi, że albo przestanę, albo będą takie akcje przeprowadzać tak długo, aż mnie zniszczą. Nie mają obozów koncentracyjnych na razie, dlatego zapowiedzieli zniszczenie mnie w inny sposób.
- mówi Arthur Klose.