Kwestią fundamentalną wydaje się powołanie Polskiej Izby Artystów jako instytucji reprezentującej środowisko ponad jego wewnętrznymi podziałami i tym samym zdolnej kształtować przestrzeń kultury tak, by wyzwolić ją z różnych patologii – mówi "Gazecie Polskiej Codziennie" o projekcie ustawy o uprawnieniach artysty zawodowego wiceminister kultury Wanda Zwinogrodzka.
Zacznijmy od kwestii najbardziej interesującej przeciętnego Kowalskiego. Czy proponowane w projekcie ustawy rozszerzenie opłaty reprograficznej na urządzenia elektroniczne uderzy nas po kieszeni?
Nie widzę powodu. Opłata reprograficzna obowiązuje w przytłaczającej większości krajów UE. Najwyższa jest w Niemczech, gdzie urządzenia elektroniczne bywają tańsze niż w Polsce o kilkaset, niekiedy nawet o 1000 zł. A zatem to nie opłata decyduje o cenie. Uiszczana jest z marży producentów, którzy oczywiście nie chcą uszczuplić swoich zysków, dlatego straszą podwyżką cen. Doskonale wiedzą, że w praktyce to nierealne – jeśli podniosą ceny, klienci skorzystają z tańszej oferty zagranicznej.
Niektórzy jednak nazywają opłatę reprograficzną kolejnym wprowadzanym przez rząd podatkiem.
To manipulacja językowa dokonywana w interesie wielkich koncernów. Świadoma manipulacja. Podatki wpływają do budżetu państwa lub samorządów, z kolei opłata reprograficzna przekazywana jest twórcom. Stanowi rekompensatę za straty, jakie ponoszą na skutek korzystania z ich dorobku w ramach tzw. prywatnego użytku. Możemy legalnie, za darmo, kopiować i odtwarzać nagrania muzyczne czy filmy, co autorów pozbawia uczciwego wynagrodzenia za pracę. Żeby tę krzywdę naprawić, w świecie wymyślono już dawno rekompensatę reprograficzną, dzięki której drobny procent ze sprzedaży urządzeń elektronicznych trafia do artystów. To sprawiedliwe rozwiązanie, bo bezpłatny dostęp do kultury znacząco podnosi popyt na sprzęt elektroniczny, a tym samym zyski z jego produkcji.
U nas też jest pobierana ta opłata. Od lat 90. obowiązek jej odprowadzania ciąży na importerach i producentach sprzętów umożliwiających wykonywanie kopii, czyli m.in. ksero.
Owszem, tyle że przepisów od kilkunastu lat nie nowelizowano, więc pobieramy opłatę od urządzeń archaicznych, jak magnetofony czy magnetowidy, a nie od tych, które faktycznie są dzisiaj w obrocie handlowym. W konsekwencji z tytułu opłaty od urządzeń audio-wideo twórcy pozyskują u nas niespełna 2 mln euro rocznie, podczas gdy np. w Niemczech ponad 330 mln, a we Francji ponad 270 mln euro.
Dlaczego ta lista urządzeń podlegających opłacie reprograficznej nie była aktualizowana w miarę postępu, pojawiania się nowych technologii? Czy wina leży po stronie lobby producentów i dystrybutorów?
Tak, potężne koncerny blokują nowelizację przepisów. Mają ogromne możliwości wpływu na opinię publiczną za pośrednictwem rozmaitych organizacji, także mediów, zamieszczających ich reklamy oraz polityków, którzy zabiegają o środowiska wielkiego biznesu. Dzięki temu producenci bronią skutecznie swoich interesów, stosując bardzo sprawny lobbing. Ich wilcze prawo. Wszelako państwo powinno chronić wszystkich swoich obywateli, a więc również artystów, których jest u nas ok. 60 tys. i którzy w przytłaczającej większości z wielkim trudem utrzymują się na powierzchni. Albo i nie.
Tymczasem, jak wynika z badań CBOS przeprowadzonych w styczniu dla Instytutu Muzyki i Tańca, większość Polaków uważa, że artyści są ludźmi zamożnymi.
To obiegowy stereotyp, powstały z utożsamienia garstki powszechnie znanych gwiazd i celebrytów ze środowiskiem artystycznym, którego kondycja jest w istocie fatalna. Według badań tej grupy zawodowej osoby zamożne to ledwie 7 proc. Jednakże 30 proc. artystów żyje poniżej granicy ubóstwa – ma dochody niższe niż płaca minimalna. Aż 60 proc. – niższe niż średnia krajowa. Zaledwie 14 proc. ma umowy o pracę na czas nieokreślony, reszta funkcjonuje na tzw. umowach śmieciowych, w dodatku bardzo nieregularnych. Połowa nie jest objęta ubezpieczeniem, bo nie stać ich na składki ZUS. Prof. Dorota Ilczuk, która od lat bada położenie tej grupy zawodowej, mawia, że transformacja ustrojowa miała stworzyć w Polsce wolny rynek sztuki, a stworzyła rynek dziki. Czas go wreszcie ucywilizować.
Czy opłata reprograficzna trafi jedynie do tych, których dzieła kopiujemy i odtwarzamy?
Według projektu ustawy wpływy z opłaty po części mają być przekazane do organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, które rozdzielą je pomiędzy twórców, a po części do Funduszu Wsparcia Artystów Zawodowych, z którego pomocy skorzystać będzie mógł każdy profesjonalny twórca w trudnej sytuacji – takie rozwiązanie stosuje się w wielu krajach. Fundusz ma dopłacać najmniej zarabiającym artystom do składek ZUS, by mogli oni przynajmniej uzyskać ubezpieczenie.
Czy status artysty zawodowego będą mieli tylko twórcy z dyplomem lub zrzeszeni w związkach i stowarzyszeniach?
Każdy artysta, który wystąpi o takie uprawnienia, będzie mógł je uzyskać za pośrednictwem wybranej organizacji reprezentatywnej. Nie musi być jej członkiem, wystarczy, że przedstawi swój dorobek. Absolwenci uczelni artystycznych i szkół baletowych będą mogli nabyć uprawnienia na podstawie dyplomu, o ile wystąpią o nie w ciągu 5 lat od zakończenia nauki.
Czy proponowana przez MKDNiS ustawa o uprawnieniach artysty zawodowego jest wzorowana na tych, które obowiązują w innych krajach europejskich?
W pewnej mierze, ale nie całkiem. Podstawowe założenia całego systemu wsparcia środowiska artystycznego opracowała Ogólnopolska Konferencja Kultury, która obradowała w latach 2017−2018, wyłoniła też zespół ekspertów, aktywny do dzisiaj. Na potrzeby OKK przygotowano obszerne opracowanie rozwiązań przyjętych w innych krajach. Zostały one po części wykorzystane, ale też adaptowane do polskich realiów i uzupełnione oryginalnymi pomysłami.
Z Pani słów wynika, że duży udział w pracach nad ustawą mieli sami artyści.
Kluczowy. Zręby systemu wypracowała właśnie OKK. Chciałabym bardzo podziękować wszystkim polskim artystom, którzy w tym procesie tak aktywnie uczestniczyli. Zadaniem ministerstwa było wbudowanie tych pomysłów w naszą rzeczywistość prawną, administracyjną, finansową, ubezpieczeniową itd. To nie było łatwe, bo chodzi o rozwiązania na naszym gruncie nowatorskie. Operatorem całego systemu ma być Polska Izba Artystów, skonstruowana wedle wzorów anglosaskiej tzw. QUANGO, czyli instytucji hybrydowej – po części państwowej, po części społecznej. Jak wiadomo, artyści bardzo obawiają się kontroli państwa, potrzebują autonomii. Szanujemy to. Dlatego PIA ma być kierowana przez radę, w której 2/3 miejsc przypadnie przedstawicielom środowiska, a 1/3 reprezentantom resortu kultury, ministerstwa rodziny i ZUS. Muszą się oni tam znaleźć, ponieważ PIA będzie dysponować środkami publicznymi oraz podlegać rygorom ustawy o finansach publicznych.
Kiedy możemy się spodziewać, że ustawa wejdzie w życie?
Projekt jest gotowy i czeka na wpis do wykazu prac legislacyjnych rządu. Gdy trafi na ścieżkę legislacyjną, tempo prac wyznaczy parlament.
Wiem, że środowisko artystów bardzo czeka na te rozwiązania.
To prawda, wciąż otrzymujemy apele w tej sprawie. Ta ustawa może naprawdę wiele zmienić. Kwestią fundamentalną wydaje się powołanie Polskiej Izby Artystów jako instytucji reprezentującej środowisko ponad jego wewnętrznymi podziałami i tym samym zdolnej kształtować przestrzeń kultury tak, by wyzwolić ją z różnych patologii, np. z łańcuchów zależności, które sprawiają, że próbując iść pod prąd powszechnie uznanych opinii czy estetyk, wypada się z zawodu. Na dzikim rynku tak właśnie jest, na wolnym tak być nie powinno.