PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Wieczór cudów

Debata prezydencka w telewizji publicznej miała być głównym wydarzeniem środowego wieczoru. Andrzej Duda stanął oko w oko ze swoimi kontrkandydatami, a wyborcy wreszcie mogli usłyszeć zalążek wymiany poglądów między prezydentem a rywalami z opozycji. Show TVP skradli jednak Jarosław Kaczyński i Jarosław Gowin, którzy nieoczekiwanie zawarli sojusz ws. wyborów korespondencyjnych. To już pewne: 10 maja nie zagłosujemy listownie.

Dwumetrowe odległości, pomiary temperatury u kandydatów, po pięć pytań z bloków tematycznych oraz jednominutowe odpowiedzi – tak wyglądał plan wielkiej prezydenckiej debaty w TVP. Zjawili się wszyscy zainteresowani politycy, choć jeszcze kilka dni temu wydawało się, że Władysław Kosiniak-Kamysz, a już z pewnością Małgorzata Kidawa-Błońska zbojkotują to wydarzenie.

Kidawa taka sama jak w marnej kampanii

Odpowiedzi kandydatów na pytania z polityki zagranicznej, bezpieczeństwa, gospodarki, spraw społecznych i ustroju państwa nikogo nie zaskoczyły – nikt po tej debacie nie „urośnie” nagle w sondażach, a jeśli ktoś stracił bezpowrotnie szanse na cokolwiek, to Kidawa-Błońska.

Z jej wypowiedzi wyborca Koalicji Obywatelskiej nie zapamięta kompletnie nic – wicemarszałek Sejmu posługiwała się nowomową, oskarżała PiS o wysługiwanie się armią, której jakoby Polska nie posiadała, przypominała byłego rzecznika MON Bartłomieja Misiewicza, domagała się większej liczby testów na obecność koronawirusa.

– Po czterech latach jestem w TVP i robię to tylko po to, żeby Polacy zobaczyli, co myślę. Nie wiadomo, kiedy odbędą się wybory prezydenckie – rozpoczęła swój udział w debacie prezydenckiej kandydatka KO.
Dlaczego w ogóle zaczynam od Kidawy-Błońskiej? Dlatego, że jak na kandydatkę, która miała spokojnie wejść do II tury wyborów z ramienia partii liczącej ok. 33 tys. członków, poparcie w granicach 2–4 proc. to katastrofa. Debata akurat jej mogła pomóc w poprawie notowań. Niestety, nie mam dobrych wieści dla wyborców PO: w czasie dyskusji w TVP Kidawa-Błońska sprawiała wrażenie dokładnie takie, jak w trakcie marnej kampanii. Nerwowość, brak znaku rozpoznawczego, zaprzeczanie sobie samej i niekonsekwencja – to jej wizytówki. Wicemarszałek Sejmu z jednej strony bojkotowała wybory prezydenckie, a z drugiej mówiła wyborcom na żywo, jakie ma plany po wygranej. Nie zamierzała brać udziału w „farsie wyborczej”, ale w debacie kandydatów już tak. Trzeba jednak przyznać, że znalazła się w sytuacji bez wyjścia. Gdyby zbojkotowała debatę, popełniłaby kolejny poważny błąd. Z kolei występ w mediach publicznych, czyli wcieleniu wszelkiego zła w narracji opozycji, też stał się dla niej wyjątkowo kłopotliwy.

Nie całkiem dziewięcioro na jednego

Andrzej Duda wypadł poprawnie, ale bez fajerwerków. Kilkukrotnie nie mieścił się w formule błyskawicznej – jednej minuty na odpowiedź, z czym zresztą mieli problem wszyscy rywale. Prezydent podsumował ostatnie pięć lat dokonań nie tylko swoich, lecz także obozu Zjednoczonej Prawicy – położył nacisk na obniżenie wieku emerytalnego, wprowadzenie programu Rodzina 500+, niezależność energetyczną i budowę Baltic Pipe oraz tarczę antykryzysową. Trudno mówić o komfortowej sytuacji, kiedy znalazł się w otoczeniu kilkorga kontrkandydatów z opozycji, ale trzeba przyznać: nie był atakowany tak, jak można się było tego spodziewać. Debata wbrew logice nie opierała się na taktyce wszyscy na jednego.

Najmocniej na zwarcie z Dudą poszedł Władysław Kosiniak-Kamysz, nazywając głowę państwa „długopisem” i utyskując, że nie robi nic, aby zaprowadzić porządek w kwestii organizacji wyborów. Jednak raz lider PSL oberwał rykoszetem od polityka ubiegającego się o reelekcję właśnie ws. wieku emerytalnego. Kosiniak-Kamysz znalazł się w defensywie i pozostało mu tłumaczenie, że tylko fanatyk nie zmienia poglądów, a drugi raz tego samego błędu już nie popełni. Warto zauważyć, że spośród kandydatów opozycji tylko szef ludowców wyróżnił się jakimkolwiek nośnym hasłem. Andrzej Duda proponuje podwyższenie zasiłku dla bezrobotnych do 1200 zł, a Kosiniak-Kamysz obiecał premię 1500 zł dla wszystkich pracowników służby zdrowia za walkę z pandemią koronawirusa. Dlaczego nic takiego nie padło z ust Roberta Biedronia,

Szymona Hołowni czy Małgorzaty Kidawy-Błońskiej?

Jako kandydat merytoryczny starał się zaprezentować Krzysztof Bosak. Póki jednak kandydat Konfederacji jak mantrę będzie powtarzał utarte slogany o zabójczym dla polskiej suwerenności traktacie lizbońskim i podważał strategiczny sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, póty może co najwyżej odebrać kilka punktów Andrzejowi Dudzie wśród prawicowego elektoratu. To właśnie Bosak obok Kosiniaka-Kamysza był największym krytykiem głowy państwa w debacie.

Szymon Hołownia za sukces może uznać brak wpadek. Był poprawny, dostosował się do ogólnego wizerunku dyskutantów i niczym się nie wyróżnił. Biorąc pod uwagę ostatni happening celebryty przed kamerą, gdy rozpłakał się na widok konstytucji, to i tak postęp.

Kolorytu debacie dodali swoimi absurdalnymi teoriami Stanisław Żółtek i Paweł Tanajno. Ten ostatni nie odpowiedział w gruncie rzeczy na żadne zadane pytanie, co rusz nawiązywał zaś do „eksterminacji polskich przedsiębiorców” i konieczności postawienia Mateusza Morawieckiego i prezydenta przed Trybunałem Stanu. Zupełnie komiczna była deklaracja Żółtka: „Kto nie wie, kim jestem, niech zajrzy do jakiejkolwiek przeglądarki, wpisze sobie moje nazwisko i tam wyskoczy mój program”. W ostatnich latach zdążyliśmy się przyzwyczaić do egzotycznych postaci w debatach. Przypomnę choćby genialny występ Krystyny Krzekotowskiej, która w wyborach samorządowych z 2018 r. ubiegała się o prezydenturę Warszawy. Taki urok nudnych dyskusji.

News o porozumieniu. Kaczyński-Gowin skradł show

Tak, debata w TVP była w gruncie rzeczy nudna, podobnie jak te z udziałem kandydatów na prezydenta i przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r. Dynamikę i żywiołowość wprowadzają dopiero formaty jeden na jednego przed drugą turą. Nic zatem dziwnego, że gdy tylko wpłynął do PAP komunikat Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina o porozumieniu ws. wyborów korespondencyjnych, dyskusja publicystów w TVP Info natychmiast przestała się koncentrować na debacie prezydenckiej.

Pewne jest, że wybory 10 maja się nie odbędą, a do ostatnich godzin wieczornych w czwartek rozstrzygało się, czy PiS przejmie znaczącą większość posłów Porozumienia, czy też Zjednoczona Prawica straci raczej bezpowrotnie większość w parlamencie. Ostatecznie Jarosław Gowin postawił na swoim, a Jarosław Kaczyński zrobił krok w tył, żeby ratować koalicję.

Plan PiS i Porozumienia zakłada zgodę na wybory korespondencyjne, ale po 10 maja – najpierw Sąd Najwyższy miałby odwołać procedurę głosowania, a następnie marszałek Elżbieta Witek ogłosić nowy termin, prawdopodobnie do końca lipca. Tak czy owak, faworytem wyborów – bez względu na ich charakter – będzie Andrzej Duda.

Wszyscy kandydaci mówią o konieczności prowadzenia kampanii wyborczej, by nadać sens procedurze głosowania, ale ze względu na obostrzenia to niemożliwe. Koalicja Obywatelska znalazła się pod taką samą ścianą, jak Kidawa-Błońska w czasie debaty. Największa partia opozycyjna apelowała o przeniesienie wyborów, ale nagle – za sprawą komunikatu Kaczyńskiego i Gowina – okazało się, że opozycja jednak chciała, by wybory się odbyły, byle działać na przekór obozowi rządzącemu. Pojawiają się też głosy o wymianie kandydatki, ale nie jest pewne, czy w nowelizacji ustawy o wyborach korespondencyjnych pojawi się wymóg zachowania zarejestrowanych komitetów. I przede wszystkim, czy taką krzywdę można wyrządzić kobiecie? Postawienie na kogoś innego w sytuacji, gdy Kidawie-Błońskiej idzie fatalnie, byłoby oznaką braku szacunku dla wicemarszałek Sejmu i z pewnością spotkałoby się z niezrozumieniem wielu wyborców Koalicji Obywatelskiej.

Jak widać, mimo kryzysu pandemicznego przed nami żywiołowy czas na polskiej scenie politycznej.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Grzegorz Wszołek