Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Szczyt lizusostwa? Akcja "Wyborczej": uczmy się angielskiego z premierem Tuskiem

Po słynnych już słowach „let me speak Polish”, od których Donald Tusk zaczął w zasadzie swoje pierwsze wystąpienie po ogłoszeniu jego nominacji an przewodniczącego Rady Europy, z pomocą rusza

twitter.com/gazeta_wyborcza
twitter.com/gazeta_wyborcza
Po słynnych już słowach „let me speak Polish”, od których Donald Tusk zaczął w zasadzie swoje pierwsze wystąpienie po ogłoszeniu jego nominacji an przewodniczącego Rady Europy, z pomocą rusza „Gazeta Wyborcza”. Przez 80 dni czytelnicy razem z Tuskiem mają „szlifować” swoje braki w języku angielskim.

Wszystko wskazuje na to, że w mediach głównego nurtu rozpoczął się kolejny etap lizusostwa – wcześniej w programie Tomasza Lisa publiczność „spontanicznie” odśpiewała Tuskowi „Sto lat”.

Brak znajomości języka angielskiego Donaldowi Tuskowi wytknęły już zagraniczne media. Dziennikarz „Financial Times” zapytał nawet polskiego premiera podczas jego pierwszego wystąpienia po nominacji na przewodniczącego Rady Europejskiej, czy nie uważa on, że problemem w nowej pracy może się okazać brak znajomości języka angielskiego i francuskiego.
 
– I will polish my English (doszlifuję mój angielski – red.) – odpowiedział mu Donald Tusk.

Pomocną dłoń do Tuska wyciąga teraz redakcja „Gazety Wyborczej”, która swoim czytelnikom oferuje wspólną naukę języka angielskiego z ustępującym premierem. Start akcji „Polish your English. Uczymy się z premierem” ogłoszono już nawet na Twitterze. Trudno nie odnieść wrażenia, że inicjatywa ta ma "ocieplić" wizerunek nieznającego języków Tuska i stanowić dla niego parasol ochronny przed możliwymi wpadkami. Oczywiście sama "Wyborcza" nazywa swój pomysł "akcją społeczną".

(fot. twitter.com/gazeta_wyborcza)

Tymczasem coraz szersze kręgi zatacza anegdota, którą na antenie TVN 24 przytoczył dawny przyjaciel Donalda Tuska, obecnie trójmiejski restaurator Jaśko Pawłowski.

Jak pisaliśmy już na portalu niezalezna.pl, w 1989 r. Tusk, Pawłowski i żona Pawłowskiego pracowali przez 3 miesiące na północy Norwegii. Wykonywali drobne prace remontowe przy Uniwersytecie Ludowym: tapetowanie, malowanie i drobne prace murarskie. Pawłowski wspomina, że oprócz zarabiania pieniędzy mieli się uczyć... właśnie angielskiego.

- Moja żona bardzo dobrze zna angielski i powiedziała: „Panowie, po pracy będę was uczyć, a wy będziecie pilnie wkuwać”. Niestety już na miejscu okazało się, że entuzjazm i zapał nieco opadły. Donald, jak miała być lekcja, mówił, że pójdzie nazbierać jagód w okolicznym lesie, to może zrobimy deser, a ja mówiłem, że pójdę przeczytać książkę. Może gdyby wtedy pilniej się uczył, nie musiałby teraz nic obiecywać - mówi Pawłowski.

 



Źródło: niezalezna.pl,twitter.com/gazeta_wyborcza

rz