Organ z ul. Czerskiej od wybuchu afery nie ustaje w staraniach, by atakować tych, którzy ją ujawnili, oraz tych, którzy ją opisują i zadają skompromitowanym politykom trudne pytania. Ciężko nie odnieść wrażenia, że "Gazeta Wyborcza" stara się, by niechęć opinii publicznej zamiast na treści i bohaterach taśm, skupiła się na ujawniających kompromitację władzy. - Dziennikarze próbują obalić legalne rządy demokratyczne (...) Uruchamiają mechanizm podejrzliwości, którą zawsze da się wzbudzić, nawet bez dostatecznych powodów - pisze dziś w "GW" Marcin Król w tekście o wymownym tytule "Diabeł ma nas w swych objęciach"
W tej samej gazecie Jerzy Jedlicki ubolewa, że dziennikarze ujawniający kompromitujące władzę materiały nie mogą zostać uznani za przestępców. - Pismacy, którym przyzwoity człowiek brzydziłby się podać rękę, zasłaniają się "dobrem publicznym" i kupczą honorem i interesami państwa, a ich szanowni koledzy zbierają podpisy w obronie ich zagrożonych swobód - oburza się w "Wyborczej" Jedlicki.
Tymczasem Anna Gielewska z "Wprost" przypomina, co po aferze Rywina pisał autor słynnej publikacji "Ustawa za łapówkę. czyli przychodzi Rywin do Michnika" - Paweł Smoleński z "Gazety Wyborczej". Po licznych pytaniach magazynu "Press" o pominięte przy spisywaniu nagrania fragmenty rozmowy Michnik-Rywin, o czas przetrzymywania publikacji, o sposób jej opisania itp. Smoleński przechodzi do kontrataku i załamuje ręce nad brakiem dziennikarskiej solidarności.
- Od początku miałem wrażenie, że jest to jedna z największych historii III Rzeczypospolitej. (...) Szokiem stało się dla mnie zachowanie kolegów po fachu. Nie chcę ich oskarżać, wystarczy, że przypomnę. Gdy upubliczniliśmy tę historię, to - może z braku innych materiałów - większość mediów skupiła się na tym, co zrobiliśmy źle, a nie na samej sprawie. (...) Byłem tym dotknięty, uznałem to za elementarny brak solidarności - mówił dziennikarz "Wyborczej".
- Nie miały żadnych materiałów, więc zajmowały się poboczami, nie Rywinem, ale "Gazetą" i mną. Żałuję, że z początku pisały o mojej zdolności odsłuchiwania propozycji Rywina, a nie o samej aferze - żalił się Paweł Smoleński. Jak podkreślał redaktor "GW", błędy tekstu, niesprawdzenie wątków, które pojawiały się w rozmowie Michnika z Rywinem, wynikały, z faktu, iż skupiał się tylko na jednym temacie. - Pisałem o konkretnej sprawie, na którą mieliśmy żelazny dowód: taśmę - stwierdza Smoleński w wywiadzie. O tym, że nagranie mogło być nielegalne albo obalić rząd - co dziś tak przeszkadza "Wyborczej" ws. taśm PO - Smoleński oczywiście nie wspomniał ani słowem.