Władza chce zniszczyć media ojca Tadeusza Rydzyka. Nawet wojna domowa w obozie właścicieli III RP nie hamuje tych działań.
Wojna o duszę narodu trwa. Nowa ustawa podwyższająca stawki za koncesje radiowe i telewizyjne oznacza, że Radio Maryja i telewizja Trwam będą musiały płacić 45 mln zł rocznie. Wywodząca się z peerelowskich służb specjalnych oligarchia tajnej wiedzy i pieniądza przeceniła na początku lat 90. polityczną rolę Kościoła. Diecezje dostały lokalne koncesje radiowe. Redemptoryści ogólnopolską. Franciszkanie telewizyjną. Dziś na franciszkańskiej częstotliwości emitowane jest soft-porno. Większość rozgłośni diecezjalnych jest w rękach Eurozetu.
Byłem świadkiem, jak metodami operacyjnymi odebrano katolikom masowe media. Próba zniszczenia mediów ojca Tadeusza Rydzyka kończy ten proces. Bunt społeczeństwa, którego bali się rządzący PRL, już dziś nie grozi. Gdyby transformacji podjęli się ludzie ekipy Jaruzelskiego, skończyliby na latarniach. Bankructwo komunizmu w Polsce zmusiło władców PRL do wypuszczenia bezpośredniej władzy z rąk. Jednak środowiska te przejąwszy banki, usadawiając się w biznesie, zapewniając sobie ogólnopolskie telewizje komercyjne, dalej są głównym graczem na polskiej scenie. Zdarzają się wpadki typu afera Rywina, jednak generalnie system działa. I domyka się.
Ojciec Tadeusz Rydzyk bezczelnie chciał dostępu swojej telewizji do wszystkich domów w Polsce? To śmiertelne zagrożenie dla demokratycznego matriksu. Właściciele III RP decyzjami administracyjnymi i politycznymi chcą teraz dokonać rozwiązania ostatecznego. Jeśli nie będziemy bronić Radia Maryja i telewizji Trwam, przegramy walkę o wolność słowa w Polsce.
Wysoka wygrana Tuska w ostatnich wyborach zaskoczyła jego konkurentów w PO i ich biznesowo-medialne zaplecze. Podobnie środowisko prezydenta Komorowskiego liczyło na korzystną zmianę układu sił. W podskórnej walce o władzę uczestniczy również Waldemar Pawlak, reprezentant grup interesów, które okradają nas każdorazowo, gdy przekręcamy w domu gazowy kurek. Do tego merytoryczna ofensywa PiS.
O zamiarach PiS wiadomo było od miesięcy. Trzeba więc było pokazać Jarosława Kaczyńskiego
„zionącego nienawiścią”. – Jedźcie zatem, chłopcy, przebadajcie wrak na okoliczność obecności cząsteczek wysokoenergetycznych. Może wam się aparatura rozkalibruje. Zamawiam artykuł w „Codziennej”, nie, nie, lepiej w „Rzeczpospolitej”, że na szczątkach tupolewa są ślady trotylu. Potem powiecie, że tak, ale nie, oraz że wyniki będą za pół roku. OK?
Jeśli na wraku nie ma cząsteczek trotylu, nie oznacza to wcale upadku hipotezy zamachu. A taka akcja jest na rękę również Rosjanom
. Każda kolejna fałszywka z helem czy lądowaniem samolotu z zamordowanymi pasażerami i rozrzuceniem szczątków innego tupolewa, by upozorować katastrofę – a taka narracja towarzyszyła opublikowanym ostatnio drastycznym zdjęciom ofiar, co mało kto zauważył – podważa zaufanie do pracy zespołu Macierewicza. Tusk ma, co chciał: Jarosława Kaczyńskiego mówiącego: morderstwo. Rosjanie – „dowód” na to, że nie było zamachu.
Czytam książkę Joanny Lichockiej „Przebudzenie” i dociera do mnie, że wiele zapomnieliśmy. Np. o tym, jak nieznani osobnicy zastraszali brata oficera, który zginął wraz z dowództwem Polskich Sił Powietrznych w wypadku Casy w styczniu 2008 r. Skoro są zainteresowani, by prawda o wypadku nie wyszła na jaw, może on wcale nie był wypadkiem. W końcu państwo NATO straciło dowództwo sił powietrznych. Skoro tamten atak na armię NATO przeszedł bez żadnych konsekwencji, nieznani sprawcy rozzuchwalili się. Dlaczego mieliby nie spróbować sięgnąć swoją zbrodniczą ręką wyżej?
W wyniku śmierci prezydenta Kaczyńskiego skończyła się polska polityka wschodnia, której celem było stworzenie silnego sojuszu małych państw, równie jak Polska zagrożonych neoimperialną polityką Władimira Putina. Czy to są jakieś nieprawdopodobne hipotezy? Nie sądzę. Rosjanie posługują się w prowadzeniu polityki poza granicami swojego kraju i na jego terenie zamachami, morderstwami i całym arsenałem działań specjalnych. Wie coś o tym rodzina Litwinienki, Politkowskiej i 300 innych zamordowanych mniej znanych dziennikarzy.
I myśl druga. Książka i film Joanny Lichockiej pokazują, że Polska się budzi. Jak w latach 1980–1981 pączkują środowiska myślące kategoriami państwa. Widzieliśmy tych ludzi na Krakowskim Przedmieściu w czasie Tygodnia Żałoby Narodowej po 10 kwietnia 2010 r., widzimy wychodzące spod warszawskiej katedry marsze pamięci 10. każdego miesiąca, widzieliśmy stutysięczną wspólnotę w czasie mszy św. na pl. Piłsudskiego przed pochówkiem pary prezydenckiej na Wawelu, widzieliśmy ostatnio niezwykłą manifestację w obronie wolności słowa w Polsce, w obronie telewizji Trwam.
Maszerujący Krakowskim Przedmieściem co miesiąc 10 kwietnia krzyżują swój wzrok ze spojrzeniem osób bawiących się w okolicznych kawiarniach. To nie są nasi przeciwnicy.
To nie jest plemię Tuska, Ostachowicza, Palikota, Tarasa czy Marii Peszek. To są jeszcze nieprzebudzeni.
Ludzie z katedry muszą pamiętać, że ludzie z kawiarni nie są w obozie władzy. Przebudzenie ich jest naszym zadaniem. Tak jak wykorzenione z polskiej tożsamości polactwo jest dla nas wyzwaniem, tak samo ludzie z kawiarni.
Oni nie mają poczucia braku wolności.
Władza, polactwo, ludzie z kawiarni, świadomi i wolni Polacy.
Nie wiem, ile osób liczy dziś wspólnota pokolenia 10 Kwietnia, będącego nowym wcieleniem wspólnoty Solidarności. Ale jest to prawdziwa elita. Duchowa szlachta. Ludzie myślący w kategoriach państwa, służby bliźnim i wspólnocie. Wiemy, co dla historii Polski i świata zrobiło pokolenie Solidarności, zobaczymy, czego dokona pokolenie 10 Kwietnia.
Źródło: Gazeta Polska